music

niedziela, 28 lutego 2016

Rozdział 5. Cold Heart

- HERMIONA?- krzyczy. W oczach zebrały mi się łzy. A poczucie winny wstrzymuje mi oddech.


Odsuwam się od Teodora o dwa kroki. Jestem oblana rumieńcem i wstyd mi za śmiałość. Teodor nie wygląda na spiętego, ani zaskoczonego. Ma minę jakby nic się właśnie nie stało. Czy naprawdę tak uważa?
- Potter. Weasley.- stwierdza obojętnym tonem. Patrzy na mnie i uśmiecha się niepewnie.- Do zobaczenia, Hermiono.- całuje moją rękę. Jestem jeszcze bardziej czerwona. Odwraca się tyłem i luźnym krokiem podąża na trening. Stoję plecami do chłopców. Nie mam odwagi się odwrócić.To śmieszne. Jeszcze minutę temu byłam pewna, że nic nie może zepsuć tej chwili. Był zbyt piękny dzień. Widocznie nie wystarczyło piękna również i na tą chwilę. Oboje milczą, zbieram całą odwagę jaką posiadam by się odwrócić. Ron ma zaciśniętą szczękę i ręce. Jest cały czerwony, aż po cebulki włosów. Dostrzegam błysk w jego oku, odwraca się i szybkim krokiem ucieka. Poczucie winny kłuje sumienie. 
- Czy Ron...?- pytam Harry'ego. Kiwa głową. Widzę po nim, że ta żenująca scena nie zrobiła na nim wrażenia. 
-... nadal coś do ciebie czuje.- kiwa smutno głową.
- Oh, Harry!- łapię się za głowę. Ron jest tylko przyjacielem!- On sam mówił, że możemy być TYLKO przyjaciółmi- akcentuję przedostatni wyraz. Dłonią przeczesuję rozczochrane włosy.
- Nawet jeśli, to nie jest przyjemne uczucie gdy widzisz swoją byłą dziewczynę obściskującą się z jakimś ślizgonem.- uśmiecha się smutno. Rozumiem do czego nawiazuje. Widział Ginny z Zabinim. Pewnie uważa to za coś poważniejszego. Czy to napewno jest coś poważnego? Może to tylko punkt widzenia Harry'ego?
- To nic poważnego, Harry, Teodora znam lepiej dopiero...- dopiero dwa dni, dokończyłam w myślach. Jeszcze nikogo nie chciałam pocałować po tak krótkim czasie. Nikogo nie całowałam. 
-... od jakiegoś czasu.
- Rozumiem, Hermiono. Może pójdziemy poszukać Rona? Jemu bardziej przyda się rozmowa o... ty.
Kiwam głową i idziemy do Pokoju Wspólnego. Nie ma go ani na kanapie ani w dorminotrium.
Przeszukaliśmy cały zamek, bezskutecznie. Prawie cały, oprócz Pokoju Życzeń. Nie wiem czy Harry zdawał sobie z tego sprawę. Wolałam jednak nic mu o tym nie wspominać. Odwlekam to najdłużej jak tylko mogę.
- Wróćmy może lepiej do Pokoju Wspólnego.- proponuję, a Harry wzrusza ramionami. Gdy tylko przechodzę przez portret Grubej Damy zauważam rudowłosą czuprynę. Nie, nie Rona, tylko Ginny. Ona również mnie zauważa i podbiega w moją stronę.
- Hermiono, musimy pogadać.- żegnamy się z Harrym i idziemy do naszego pokoju. Na szczęście nie ma tu nikogo. Czy Ron jest teraz tam z Lavender? Głupia myśl. 
Zamknęła drzwi zaklęciem i wyciszyła. Już nikt nie mógł nam przeszkodzić, ani wejść. Podobnie jak kilka godzin temu Lavender.
- Nie uwierzysz kiedy ci opowiem! Zauważyłaś, że ostatnio Harry jest jakiś nieobecny i spędza dużo czasu w bibliotece.- kiwam głową. Siedzimy na moim łóżku, naprzeciw siebie. Pod materacem leży list od M. Nikt nie wie o jego istnieniu i nikt nie powinien się dowiedzieć. Przecież to nie możliwe by list był od... STOP! Koniec, nie będę myśleć o moim wrogu.
- Wiem, że nie powinnam, ale ostatnio go śledziłam...
- Ginny!- krzyczę. Wyrwała mnie z rozmyśleń.
- Wiem, nie powinnam. Siedział w bibliotece z... Pansy Parkinson!
Usta ułożyłam w idealne o. 
- Byłam zszokowana, miałam szczęście, że mnie nie zauważyli. Parkinson powiedziała, że musi się już zbierać. Przytulili, PRZYTULILI się na pożegnanie! Wybiegłam, schowałam się najbliższym przy bibliotece zaułku. Pare minut później wyszła Parkinson. Szłam za nią w odległości pięciu metrów. Po drodze spotkała Blaisa.- Ginny lekko się zarumieniła.- Chyba mnie nie zauważył. Rozmawiali, ale nie słyszałam o czym. Podeszłam bliżej. Rozmawiali o Harrym. Z tego co zrozumiałam Parkinson ma matkę, o której nie zna. Harry pomaga jej ją odnaleźć. Parkinson czuje coś do Harrego...-zakończyła.
- A czy Harry czuje coś do niej?- pytam. Ginny zarumieniła się i wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. Opowiedziałam ci to wszystko w nadziei, że pomożesz mi się dowiedzieć. Może spróbowałybyśmy ich połączyć.
- Chcesz się bawić w swatkę?
- Czemu nie? Tylko proszę cię zapytaj o to Harry'ego. 
- Zapytam przy okazji.

Po jakimś czasie zeszłyśmy na dół. Zdążyłam opowiedzieć Ginny o sytuacji z Ronem. 
Rudowłosy nie pojawił się w Domu Lwa. Postanowiłam poszukać go w Pokoju Życzeń, jeśli nie wróci do ciszy nocnej. Harry poparł mój pomysł. Nawet zaproponował mi dołączenie do wyprawy.
- Nie, Harry. To sprawa między mną a Ronem. Powinniśmy to załatwić sami.
- Pożyczę ci Niewidkę.
Kiwnęłam wdzięcznie głową.
Tak jak się spodziewaliśmy Ron nie wrócił. Kątem oka widziałam jak Lavender wstaje z kanapy i idzie w stronę dorminotrium. Pokój opustoszał. Zostaliśmy tylko my, ja, Harry i Ginny. Żegnam ich. Zostawiłam ich samych. Ciekawe co będą robić.
Korytarze są puste. Raz zauważyłam Flicha jak skręca w przeciwny mi korytarz. Udało mi się bezpiecznie przedostać do Pokoju Życzeń. Trzy razy przechodzę w tą i spowrotem. 
Jakimś cudem udało się. Otwieram drewniane drzwi. Czuję odór wymiocin. Przygryzam bezradnie wargę. Ron siedzi na czerwonej, wielkiej kanapie. W prawej ręce trzyma Ognistą Whisky. Jest cały czerwony.
- Ronaldzie!- unoszę głos. To nie możliwe, ze doprowadził się do takiego stanu.
- Czeeeeśścc, Heełmmionoo- bełkocze. 
Podchodzę do niego i uderzam go z liścia. W pomieszczeniu roznosi się echo, jego głowa przekręca się w bok.
- Ranisz.- śmieje się, ale nie trwa to długo śmiech staje się wyższy i przeradza się w płacz.
Nie chcę widzieć go w takim stanie. Zostaję i pomagam mu wstać. Zanoszę go do łazienki i obmywam jego twarz. Zaklęciem czyszczę wymiociny. Pomagam mu zdjąć spodnie i bluskę. W takim stanie nie poradzę sobie z nim. Okrywam go kołdrą. Ron zasnął. Jestem na niego wściekła, ale nie ma tu innych możliwości. Muszę położyć się obok niego. Zdejmuję spóniczkę i zapinam stanik na ostatni. Kładę się na krawędzi łóżka, ponieważ Ron jak zwykle zajął całe łóżko. Zapowiada się ciężka noc. I jeszcze cięższy poranek.





Spadłam z łóżka. Spanie na tak małej powierzchni nie służy. Włosy miałam całe dookoła spoconej twarzy. Związałam je w niechlujny koczek. Na łóżku nie było Rona. Dziesięć minut później, kiedy założyłam wczorajszą spódniczkę i uporałam się z włosami przyszedł, a śniadanie tuż za nim lewitowało. 
- Dzień Dobry, Hermiono.- zaczerwienił się troszkę wymawiając moje imie. Jedzenie powędrowało na łóżko. A ja z pięściami podbiegłam do Rona. 
- Ty sobie żartujesz?- w oczach zebrały mi się łzy. Uderzyłam jego klatkę piersiową.- Wczoraj byłeś PIJANY do tego stopnia, że nie mogłam cię zanieść do Pokoju Wspólnego! Ronaldzie jesteś skrajnie nie odpowiedzialnym typem!- kolejne uderzenie i pierwsza łza poplamiła mój policzek. Mam wysoki głos nabrzmiały od emocji. 
- Przepraszam... Już spokojnie. Hermiono!- Piąstkami uderzam o jego klatkę. Przytula mnie, ale ja tego nie chcę. Odtrącam go.
- Już dość, Ronaldzie. Która godzina?- uspokajam się momentalnie.
- Dziesiąta.- Szerzej otwieram oczy i już wybiegam z Pokoju Życzeń.- Poczekaj! Dzisiaj sobota!- krzyczy za mną. Momentalnie się zatrzymuję. Kontem oka zauważam blondwłosą czuprynę, już żałuję tego, że wychodziłam. On może pomyśleć, że ja i Ronald... O, Godryku! Szybciej niż Malfoy zdąża posłać jakikolwiek komentarz w moim kierunku wracam do Rona. Dlaczego to ja mam mieć zawsze takiego pecha?
- Ronaldzie, musimy pogodać o wczorajszym dnie...
- Masz na myśli... no wiesz.- podbródkiem wskazał łóżko.
- MY TYLKO RAZEM SPALIŚMY!- krzyczę. 
- W sensie, że ja i ty... ehgm.- odrząknął. Kręcę przecząco głową.
- Nie, Ron. Nie doszło między nami do niczego. Jesteśmy tylko przyjaciółmi.
Żałuję ostatnich słów. Ron się spina. Czerwony kiwa głową.
- Więc o czym chcesz gadać?- pozornie zmienia temat.
- Ron, my jesteśmy tylko przyjaciółmi. Sam mi to zaproponowałeś. Po za tym widziałeś mnie wczoraj z Teodorem.- posępiał.
- Widzę, że już jesteś na Ty z tym śmierciożercą.
- Nie jest śmierciożercą! Ron, jesteś dla mnie kimś naprawdę ważnym. Zawsze ty i Harry będziecie moimi najlepszymi przyjaciółmi. Nic tego nie zmieni. Już raz próbowaliśmy być razem... sam wiesz jak wyszło. Może to nie jest nam pisane? Jesteś dla mnie jak starszy brat.- podchodzę do niego. W pierwszym momencie cofnął się o krok. Na szczęście udaje mi się podejść wystarczająco blisko. Przytulam go i czuję jak jego serce szybciej bije. To był chyba błąd.
- Jesteś dla mnie ważna, Hermiono.- wzdycha i obejmuje mnie.


czwartek, 25 lutego 2016

Rozdział 4. Hearts are never broken

Dziękuje za ponad 500 wyświetleń poprzedniego posta!


 - To nie jest śmieszne, Lavender!
- Czy ja się śmieję? Nie. Chcę z tobą tylko pogadać.
Siadam na łóżku, im szybciej zaczniemy tym szybciej skończymy.
- O czym chcesz rozmawiać, Lavender?
- Nie domyślasz się?
Zdaję sobie sprawę o czym chce rozmawiać, ale bezpieczniej będzie zaprzeczyć. Kręcę głową. Nie podoba jej się moja odpowiedź. Poznaję to po zaciśniętych wargach.
- Pamiętasz co działo się rok temu?- zagryza wargę, a jej spojrzenie dalej jest wrogie.- Między mną, a Ronem.- policzki jej różowieją. Powstrzymuję się by nie wybuchnąć śmiechem. Brown ma mnie za konkurencje!
- Co z wiązku z tym?- pytam rzeczowo- między mną, a Ronaldem już nic nie ma.
Lavender się rozluźniła.
- Napewno?- pyta wyczułam nutkę nadziei w jej głosie.
- Napewno.- odpowiadam.
- I nie miałabyś nic przeciwko gdybym...- drapie się po głowie, a ja przecząco kręcę głową.
Uśmiecha się promiennie.
- Przepraszam, Hermiono.- nieśmiały uśmiech ozdabia jej poczerwieniałą twarz.
- W porządku.- odwzajemniam uśmiech. Dziewczyna oddaje mi różdżkę i wychodzi.






Wychodzę z dorminotrium. Po drodze nikt mnie zatrzymuje, nikt nie zdaje sobie sprawy, że Hermiona Granger idzie się spotkać z tajemniczym ślizgonem,
Teodor stoi przed brzegiem wody. Jest skupiony na falach lekko płynących, talfla wody była ciemno niebieska, odbijała słońce.
Steję obok niego, jak równa z równym. Niesamowite jak wiele zmieniło się po wojnie.
- Cześć, Hermiono.
- Cześć, Teodor.
Jego i moja sylwetka odbija się w tafli. Jeszcze przez chwilę patrzę na nasze odbicia. Oboje jesteśmy ubrani w szkolne mundurki. Teodor zapatrzył się gdzieś dalej, postanawiam wykorzystać sytuację i dyskretnie przyglądam się jego twarzy. Wydatne kości policzkowe, pełne usta, zgrabny nos, szaro- zielone oczy- niezwykle tajemnicze, niskoosadzone brwii. Odwraca głowę w moją stronę, posyła uśmiech. Zdawał sobie sprawę, że na niego patrzę, rumienię się.
Usiedliśmu na ławce. Nasze palce stykały się. Przyjemne ciepło lozlało się po moim brzuchu.
Był ciepły, słoneczny dzień. Kwiaty zaczęły kiwtnąć. Idealna pora by się za... stop! Każda pora jest dobra, o ile zna się odpowiednią osobę.  Z miłością nie trzeba się śpieszyć, ona sama przyjdzie. Nie potrafię jednak kryć, że to byłby dobry moment na miłość.
- Nie wiem co sobie myślałem, kiedy zapraszałem cię tu.- mówi, a po jego ustach błąka się nieśmiały uśmiech.- W ogóle chyba nie myślałem.
- Cieszę się, że mnie zaprosiłeś.- odwzajemniam uśmiech. Kładę dłoń na jego w geście otuchy. Uśmiech staje się pewniejszy, dokładnie widzę jego dołki.
- Podobasz mi się. Od jakiegoś czasu.- uśmiech mu blednie i odwraca głowę w stronę jeziora.
Ściskam jego dłoń. Nie zmienia to nic,  nie patrzy na mnie. Nie mogłam nic powiedzieć, nie potrafiłam. Nie byłam pewna swoich uczuć. Prawdę mówiąc dopiero od upatku zauważyłam go. Teodor ma to do siebie, że nie lubi być w centrum uwagi. Jest najbardziej tajemniczym chłopakiem jakiego znam. To pociągające, równie mocno co jego kości policzkowe.
- Ładną dziś mamy pogodę.- wzdycham, może zmiana tematu pomoże.
- Piękną.- spojrzał na mnie i znów zobaczyłam jego równe zęby.
- Lubię taką pogodę- wiosenną, takie dni dają nadzieję na lepsze jutro.- mówię z nadzieją, że go nie przynudza,.
- Chciałbym mieć nadzieję.- przygryza górną wargę, nadaje to smutny wyraz jego twarzy.
Ja mogę dać ci nadzieję, myślę. Nie wypowiadam tych słów. Nie jestem wystarczająco odważna. Zamiast tego mówię:
- Lepsze jutro zawsze nadchodzi, jeśli o tym mówisz.
- Nie, nie zawsze nadchodzi. Widziałaś co przyniosła wojna.
Gryzę się w język by nie wypomnieć mu o tym czyim był poplecznikiem. Czy napewno był jego poplecznikiem? Nie widziałam go w szeregach Voldemorta.
- Wojna zawsze domaga się jakiejś ofiary.- mój głos brzmi sucho.
- Wojna zabrała mi rodzinę.- szepcze tak cicho, że gdybym głośniej wdechnęła powietrze nie usłyszałabym nic. Mam ochotę przytulić go i przyznać, że nie jest sam. Znajduję jego dłoń i plączę razem z moją. Jezioro wygląda naprawdę interesująco.
- Mi też, Teo. Mi też.
Okazało się, że mamy ze sobą więcej wspólnego niż kto kolwiek by się spodziewał.
Spacerowaliśmy skrajem zakazanego lasu. Rozmawiając o błahostkach. Miał przyjemną dłoń. Dawno nie dotykałam równie szlachetnych dłoni. Nie mógł brać udziału w wojnie, ma za piękne dłonie. Mogłabym podyskutować na temat tego czy w ogóle kiedykolwiek pracował.
Rozmawialiśmy głównie na temat naszej przyszłości. Opowiedziałam Teodorowi o moim planie odnalezienia rodziców i późniejszym podjęciem pracy w szpitalu św. Munga.
Teodor planował podróżować po świecie i pracować w gazecie. Jakiej? Jeszcze nie wiedział. Miałam nadzieję, że nie trzymam właśnie za rękę kolejną Ritę Skeeter. Nie miał pojęcia czy wróci do Wielkiej Brytani, wiele złych wspomnień wiązała za sobą ta wyspa.
- Zaraz będę miał trening, chcesz popatrzeć?- uśmiechał się od ucha do ucha. Wzruszyłam ramionami.
- No nie wiem. Oglądać jak ślizgoni grają w Quditcha? To za bardzo mnie nie interesuje. Może Harrego zainteresowałaby wasza taktyka.
- Jak wolisz, twoja strata.
Śmieję się, a on mi wtóruje. Jego śmiech jest przyjemny do ucha i skojarzył mi się z śniegiem, który prószy w ciepły zimowy dzień.
Teodor odprowadza mnie do zamku. W drodze zauważamy Malfoya. Dopiero wtedy przypominam sobie o naszych złączonych dłoniach. Puśczamy je, ale nie mam pewności czy Malfoy przypadkiem nas nie zauważył.
- Hmm... już mam się zwracać do was państwo Nott? Nie wiedziałem, że akurat ty ubrudzisz swój rodowód.- wymownie patrzy w moją stronę.
- O co ci chodzi, Draco? Wojna się skończyła. Mam prawo sam decydować z kim chcę spędzić życie. Przeszkadza ci to, że spotykam się z Hermioną?-  zaakcentował moje imie jakby znaczyło coś więcej niż reszta zdania. Przyciąga mnie i przytula lewą ręką. Płoniczki spłonęły mi krwistoczerwonym rumieńcem. Spuszczam głowę, by żaden z nich nie zauważył jak się uśmiecham. Malfoy odchodzi i trąca mnie łokciem. Nienawidzę go z całego serca. Teodor mnie żegna. Gdy już odwraca się tyłem do mnie, łapię go za rękę. Odwraca się znów, a ja nie wiem jakim cudem znalazło się we mnie tyle odwgi by zrobić to po raz pierwszy, do tego z Teodorem Nottem. Chyba rozumie co mam na myśli. Zbliża się do mnie i łapie mnie w tali. czuję jak jego klatka się unosi. Jest ode mnie wyższy o jakieś dziesięć centymetrów. Pochyla głowę, a nasze wargi dzielą już tylko milimetr. Krew szybciej płynie w moich żyłach, czuję nie zwykłą adrenalinę. Stoimy na środku wejścia, chociaż teraz nikogo tu nie ma to w każdej chwili mogą nas zobaczyć, ale co z tego skoro możemy to zrobić. Już dotykam jego ust. Mrowienie w żołądku nie ustaje. Och, Godryku. Rozchylam szerzej usta na znak zaproszenia.
Za plecami czuję znajomy chichot, który urywa się. Żołądek mi się kurczy. Cholera jasna!
Odsuwam się od Teodora i patrzę przez ramię na zszokowanego Rona i Harry'ego. Posyłam im nieśmiały uśmiech. Z oczu rudowłosego cisną się pioruny.
- HERMIONA?- krzyczy. W oczach zebrały mi się łzy. A poczucie winny wstrzymuje mi oddech.







wtorek, 16 lutego 2016

Drapple: Spadłaś mi z nieba



Był gorący letni dzień, większość uczniów Hogwartu wyszła na błonia.  Pewien ślizgon w okropnie podłym humorze także wyszedł. Szedł w zamiarze odpoczęcia na świeżym powietrzu. 
Posyłał niemiłe spojrzenia wszystkim wokół siebie. Szlamy i zdrajcy krwi chodzili bezkarnie po Hogwardzkich błoniach. Tylko nie licznym, godnym życia, arystokratom posyłał chłodno obojętne spojrzenia.
Nagle gdy Dracon przechodził obok jednego z drzew, pod jego nogi spadło jabłko. Najpierw chciał je zdeptać, ale jej ochrypły i nieprzyjemny krzyk go uprzedził:
- CO TY WYPRAWIASZ IDIOTO? TY CHOLERNY PUCYBUCIE!!- głos zaintrygował go tak bardzo, że ukucnął nie zważając na zdziwione spojrzenia paru osób w jego okolicy. Zielone jabłko lekko zarumienione ze złości patrzyło na niego z wyrzutem. Zarumieniła się jeszcze bardziej- CO SIĘ TAK GAPISZ ZŁAMASIE? 
Pietnastoletni blondyn już wiedział, że to miłość jego życia. Jabłka kochał same w sobie. Jedynie je potrafił darzyć uczuciem. Ta dodatkowo potrafiła mówić i miała charakterek. To był początek ich miłości. Pomimo swojej wrogości wobec Draco jabłko się przedstawiło.
- Jestem Wendy i nie śliń się tak już Złamasie!- Draco otarł buzie i się otrząsnął, a potem dodał swoim dostojnym tonem:
- A ja Malfoy, Draco Malfoy.

Nadużywała przekleństw i słowa złamas. Blondynowi to nie przeszkadzało, a wręcz dodawało uroku dojrzałemu jabłku. Idealnie zielona. Czasem podchodziła pod czerwień, kiedy się rumieniła. Wendy uwielbiała się rządzić. Dracon uwielbiał jabłka. 
- Cholerny Złamasie! Właśnie ugryzłeś moją nie magiczną kuzynkę! Wiem, że jest podgniła, ale nie musisz jej odrazu zjadać!- wrzasnęła. Malfoy nie przejął się słowami jabłka. Krzyk był na porządku dziennym. Bardziej zainteresowała inna sprawa.
- Podgniła?
- Nie tylko świat czarodziei dzieli się na magicznych i nie magicznych.- burknęła urażona.
- Opwiedz mi coś więcej, Wendy.
- Podgnilce, to odpowiednik waszych szlam.
- Fu! Ble, jadłem szlame. O Salazarze! Obym nie zaraził się czymś.
- To była moja kuzynka!- odwróciła się od niego plecami.
- Nie bądź taka, Wendy.- opuszkami paców przejechał po jej lśniącej skórce. Jabłko zadrżało pod wpływem jego dotyku. 
- Przestań jeść moją rodzinę! Uznają, że postradałam zmysły. Chyba naprawde je postradałam! Zadaję się z potworem, który zjada mój gatunek!
Chłopakowi skurczył się żołądek. 
- Nie jestem potworem. Kocham cię, Wendy.
- Ja ciebie też, Złamasie. Ja ciebie też.


Malfoy przestał jeść jabłka. Z trudem, ale czego nie robi się w imię miłości? Dla Wendy by zabił. Czym jest zerwanie z jedzeniem w porównaniu do zabicia? 
Poszli do Wielkiej Sali. Wendy pilnowała Dracona, by nie mógł zjeść jabłek.
- Ej, Draco! Chodź tu! Widziałeś co wymyśliłem z plakietkami Pottera? Teraz wydają odgłosy pierdnięcia.- Blaise Zabini nie potrafił ukryć swojej dumy. Reszta gromady śmiała się. 
Dracon spojrzał przepraszająco na Wendy i podszedł do chłopaków. Goyle i Crabble śmiali się trzymając za brzuchy. Astoria patrzyła na nich pobłażliwie. Dafne na tomiast uśmiechała się od ucha do ucha, trzymała za rękę swojego o rok starszego chłopaka- Blaise'a.
Dracon również zaczął się śmiać, z głupoty swoich równieśników.
Wrócił do stolu i zauważył, że czegoś brakuje. Nie było Wendy. Wystraszył się. 
- Blaise!- zawołał przyjaciela. On jedyny nie komentował jego związku z jabłkiem. czarnoskóry podszedł.- Nie ma Wendy.
Oczy blondyna były wystraszone. Brunet uniósł brwi.
- Ale... kto?- spytał.
- Nie wiem. Pomóż mi ją odnaleźć.
Blaise pokiwał głową i wyszli z Wielkiej Sali.

Nie musieli długo szukać. W lochach usłyszeli śmiech i znajomy krzyk. Pansy Parkinson śmiała się. Malfoy usłyszył dźwięk, który przyprawił go o nieprzyjemne ciarki. Dźwięk odbijania od ściany. Mokry, przepełniony bólem dźwięk. Oczy mu pociemniały. Przypominały zachmurzone niebo.
- Parkinson!- Draco wydarł się na całe gardł. Śmiech zamilkł. Podszedł do brunetki.- Głupi kundlu. Jesteś nie normalna. Pustaku zajebany. Zacznij czasem używać mózgu! Pieprzona mopsica!- Podszedł do jabłka. Całe miękkie.
- Wendy...- Pocałował miejsce, które było naderwane. Poczuł słodki smak. Jabłko było brudne, ale to nie miało wtedy znaczenia. 
Rzucił się na Pansy. Zaczął ją kopać. Dziewczyna skuliła się i płakała.
- Posłuchaj śmieciu, myślisz, że jesteś kimś? Gówno prawda! Czuć od ciebie szmatę na kilometr.- plunął jej w twarz.- Nie zbliżaj się ani do mnie, ani tym bardziej do niej, silikonie zajebany!- warknął. W tej samej chwili podszedł do niego Blaise. Uciekli z miejsca wypadku.

Czas mijał, a jabłko odzyskiwało swój dawny krztałt. Znów była piękna i krztałtna. Taka jaką najbardziej lubił Malfoy.
Siedzieli na błoniach. Oparci o drzewo przy którym się poznali. 
- Widzisz tą ślamazare?- jałko skinęło na Longbottoma.
- No tak, to Longbottom.
- Wygląda jakby miał problem ze zgryzem.- Wendy zarechotała, a Dracon jej zawtórował.
- Patrz na tą- Malfoy wskazał palcem na Lovegood.
- Wygląda jak bezdomna!- Oboje zaczęli się śmiać.
- Widzisz tą?- tym razem padło na Granger.
- Ona to chyba nie wie co to szczotka!- śmiechom nie było końca.
Dracon dbał o Wendy. O nikogo nie dbał równie mocno co o nią. Przysważało to wiele kłopotów, ale wstawał im czoła. Wendy była warta każdej ceny. Nie licząc kłopotów, żyli długo i szczęśliwie.

Minęło wiele lat. Dracon siedział na sali szpitalnej świętego Munga. Niedługo zbliżała się jego śmierć. Nie miał już nikogo, oprócz małego zielonego jabłka, które już zaczynało się tarzeć. Jej skóra nie była już taka lśniąca, miała mnóstwo zmarszczek. Dracon kochał każdą zmarszczkę na swój sposób. 
Pozostała mu jedynie Wendy.
- Kocham Cię, Wendy.
- Ja ciebie też, Złamasie. Ja ciebie też.
Staruszek zamknął oczy słysząc słowa ukochanej i zasnął snem wiecznym. W oku Wendy zakręciła się łza, która odrazu spadła kiedy jabłko mrugnęło. Puls siwowłosego, niegdyś blondyna zamarł. 
- Ja ciebie też, Draco. Ja ciebie też kocham.




poniedziałek, 15 lutego 2016

Nuna: It's too cold outside to Angel fly




Kolejny szary dzień. Deszczy dudnił w Hogwadzkie szyby. Neville szedł na śniadanie. To już nie było to samo. Bez Luny nic nie było takie samo. Wszystko było szare, ona kolorowała jego świat.
Dłubał w puddingu, ulubionym daniu Luny.

~*~

-Jesteś wszystkim co mam jesteś wszystkim, co chcę.
- To miłe z twojej strony Neville.- złapała go za rękę. Chyba zrobił coś nie tak. Niebieskie tęczówki nie upewniały go w niczym. Patrzyła na niego ciepło i kojąco oczami łagodnego oceanu.

~*~

- Neville, spójrz na mnie!- nie brzmiała karcąco, a raczej przyjaźnie. Zawsze była przyjaźnie nastawiona.- Nie mam ci za złe pocałunku. Po prostu nie byłam gotowa.
Czy to znaczyło, że chciała by znów ją pocałował? Neville nie wiedział i nie próbował.
Już nigdy więcej nie skosztował malinowych ust.

~*~

Prosiła by Neville przyszedł na wieżę astronomiczną. Przyszedł.
Siedzieli na kocu i obserwowali gwiazdy.
Wtedy po raz pierwszy otworzyła się przed nim całkowicie.
Opowiedziała o śmierci matki, o problemach zdrowotnych ojca.
- Chciałabym móc polecieć jak ptak.- wyznała.

~*~

Tydzień później ojciec Luny zmarł.
Dwa tygodnie później Neville zobaczył coś czego nie chciał. Nocą śniły mu się koszmary. Wyszedł z dorminotrium i ruszył na wieżę astronomiczną. Zauważył Lunę. Stała do niego przodem.
- Cześć, Neville. Przyszłam spróbować latać.
Rzuciła bezbarwnym zdawkowym tonem. Oczy zionęły jej pustką. Jak twierdziła: już nie miała nikogo. Neville biegł, nie zdążył jej uratować. 

~*~

-  Luna była aniołem, tamtego dnia było zbyt zimno by mogła polecieć.- szepnął w nadziei, że go właśnie słyszy. Wiedział, że go nie kochała. Uważała go tylko i wyłącznie za przyjaciela. 
Luna była najpiękniejszym aniołem w jego życiu. Miał nadzieję, z tamtąd gdzie teraz jest patrzy na niego.
Łyżeczka, która zatrzymała się w połowie drogi do jego buzi upadła. Wyszedł zanim kto kolwiek zdążył zauważyć jego łzy.





Albus x Rose: Zostań jeśli kochasz

Jeszcze na początku roku szkolnego zaczęłam pisać tą miniaturkę, a niedawno ją skończyłam. 


- Slytherin!- krzyknęła tiara przydziału. Albus Severus wstał z krzesła i z dumnie podniesioną głową usiadł przy stole domu węża. Po drodze ukradkiem spojrzał na brata. James wyglądał na lekko zawiedzionego. Wiedział, że gdy ceremonia się skończy brat zacznie się pewnie wyśmiewać z jego domu. Trudno pomyślał. Po rozmowie z ojcem na dworcu King Cross jego lęk przed trafieniem do Slytherinu przerodził się w chęć. Tata nie raz opowiadał mu o Severusie Snape'ie. Alowi imponowała jego postać.  Rozejrzał się po swoim stole. Większości osób jeszcze nie znał. Obok niego siedział blondwłosy chłopiec z bladą buzią i szarymi tęczówkami. Wujek Ron mówił, że nazywa się jakoś na S...
-Jestem Scorpius- przedstawił się chłopiec- Ty jestes tym od Potterów, prawda?
- Al- powiedział i wymienili między sobą krótki uśmiech
***
...trzy lata później...
Niecały miesiąc temu uczniowie znów powrócili do Hogwartu z cudownych wakacji. Tego dnia słońce świeciło wyjątkowo ciepło. Większość uczniów jak i nauczycieli cieszyło się tym dniem na dworzu. Pewna młoda para, chłopiec i dziewczynka siedzieli pod drzewem i kłócili się.
- Rose... posłuchaj mnie! Naszym wieku rodzice zachowywali się podobnie! Proszę... Pozwól się zaprosić!
- No nie wiem Al... Pójść do Wrzeszczącej Chaty w środku nocy to nie jest najmądrzejszy pomysł. 
- Zgódź się! Proszę...- nalegał chłopiec
- No dobrze... Tylko przyjdź do mnie pod portret Grubej Damy.
- Będę o północy.- posłał jej jeden ze swoich czarujących uśmiechów
Chłopiec czekał niecierpliwie do północy. Planował każdy szczegół spotkania z przyjaciółką. Kiedy zegar pokazał 23:45 założył pelerynkę niewidkę, którą ojciec podarował mu na jedenaste urodziny i wyszedł. Czekał pod portretem Grubej Damy na Rose. Po paru minutach wyszła ubrana w dzinsy i czerwoną bluzkę. Albus zrobił jej miejsce pod polerynką. Wyszli ze szkoły kierując się w stronę wierzby bijącej. Albus podniósł kamień i skierował go na gałąź wierzby. Przez dziurę w drzewie dostali się do Wrzeszczącej Chaty. Albus zdjął z nich pelerynkę i położył na łóżku.
- Zabrałem Cię tutaj bez reszty, bo by przeszkadzali. Chciałby zadać Ci bardzo ważne pytanie. Czy zostaniesz moją dziewczyną?- patrzył na nią z bardzo poważną, wyczekującą miną, to pytanie wiele go kosztowało. Oczy Rose zrobiły się wielkości sykli. Nigdy nie spodziewałaby się, że Albus zaprowadzi ją w to miejsce by zadać te pytanie. Znali się od dzieciństwa. Ujęła jego ręce swoimi.
- Albusie Severusie...- nie była pewna czy dobrze robi, ale żyje się raz. Była gotowa zaryzykować.- okej
Uśmiechnął się do niej najpiękniej jak potrafił, odwzajemniła mu tym samym. Albus odprowadził ją pod portret Grubej Damy, przytulił i pożegnał. Zanim jeszcze zdążył wrócić do Pokoju Wspólnego Ślizgonów zajrzał do sowiarni i napisał ojcu o tym, że on i Rose zostali parą. Rano ślizgon czekał na swoją lubą pod portretem Grubej Damy. Przywitała go pocałunkiem w policzek. Lily spojrzała na nich wymownie i poszła dalej razem z Tedem Lumpinem, Nicolą Zabini. 
Nikogo nie zdziwił fakt, że ta Gryfonka była z tym Ślizgonem. Każdy widział, że mają się ku sobie.
- Potter!- Scorpius Malfoy puścił oko przyjacielowi. Wiedział jak bardzo podoba mu się młoda Weasleyówna.
Związek idealny. Rose i Albus dopełniali się. Byli ze sobą szczęśliwi jak nigdy przedtem. 

- Cześć, Rose!- przywitał ją Wiktor Wood. Albusowi nie podobało się to jak chłopak patrzy na Rose.
Byli ze sobą trzy lata. Ślizgon nie wyobrażał sobie, by ich związek mógł się zakończyć wcześniej niż przed śmiercią. Kochał Rose całym sercem. 
Niestety życie to nie bajka. Nie wszystko układa się zawsze po naszej myśli. Co raz częściej kłócił się z Rose. Jego uczucia się nie zmieniały, jedynie ciężko mu było się z nią komunikować. 
Każda kłótnia paliła żywym ogniem. A bajka, która miała trwać wiecznie zbliżała się ku końcowi. Oboje to wiedzieli. Pomimo tego, że oboje milczeli. Nie mogli zaprzepaścić tych wszystkich lat przyjaźni. 
Abus szedł w stronę wieży Gryfindoru. Dawno nie spędzał z Rose całego wieczór. Miał nadzieję, że chociaż to poprawi ich stosunki. 
W drodze zobaczył to czego nie powinien. Rose całowała się z Woodem. Dlaczego? Łzy zebrały mu się pod powiekami. Serce, które oddał jej trzy lata temu pękło. Ból był tak mocny, że nie mógł być nie prawdziwy. Brzmiało to jak dźwięk łamanego szkła. Może rzeczywiście jego serce od czasu kłótni stało się szklane?
Wrócił do Pokoju Wielkiego Ślizgonów. Dopiero późną nocą, kiedy już wszyscy spali- rozpłakał się jak mały dzieciak. Gorzka gula uniemożliwiała wydobycie się jakich kolwiek dźwięków. Wiedział, że jutro Rose będzie zachowywać się jakby nic się nie stało. Nie chciał tego. Napisał krótki liścik, bez rzadnych wyjaśnień.
Z nami koniec.
Nie mógłbyć z kimś kogo kocha. Zbyt bardzo go raniła.

Następnego ranka wstał o świcie. Odrazu po przebudzeniu Scorpiusa opowiedziałmu całą historię. Nie chciał się mścić na Woodzie. To nie dałoby mu rzadnej satysfakcji. 
Przez najbliższy tydzień unikał Rose. Przerwy spędzał z Scorpiusem w lochach. Czasem dołączał do nich Ed Zabini i opowiadał o tym co słychać u Rose. Jego siostra bliźniaczka, Nicola dzieliła dorminotrium z Rose.
Jeśli wierzyć temu co mówiła, Rose płakała. To wszystko było okropne. Chłopak powinien zająć się w tym roku nauką, a on przejmował się rozstaniem. Ona też. Albus jeszcze nie wspominał ojcu o rozstaniu, wierzył, że do siebie wrócą.

Wiecznie nie można chować się przed nie uniknionym. 

- Albus- szepnęła. Stali wystarczająco blisko siebie, by mógł usłyszeć jak akccentuje "us". Chłopiec złapał ją za rękę. 
- Tak, Rose?- starał się by głos mu się nie załamał. Udało się. Ceną jego starań był suchy ton. 
- Nie chcę by to tak się skończyło.- iskierka nadziei oświetliła, ciemne wnętrze Albusa. Czyli to nie musi się tak skończyć?
- Wiem, że widziałeś mnie z Woodem. Nie wiem co wtedy myślałam. W ogóle nie myślałam! Przepraszam, Al.
- W porządku, Rose.- Brunet chciał już odejść, ale dziewczyna złapała go za rękę.
- Zostań, Al... zostań jeśli kochasz.
Kochał ją tak mocno, że nie potrafił odejść, ale... czy zawsze musi być jakieś ale? Niestety było ale i to nie byle jakie. Zraniła go i zdradziła, czy mógł jej jeszcze zaufać. Osbowodził dłoń z jej odcisku. To nie znaczy, że jej nie kochał, on jej nie ufał.
- Chciał bym zostać. Dajmy sobie czas.

piątek, 12 lutego 2016

Fred x George: Strata



Nigdy nie byłem człowiekiem wielkich ambicji. Jedyne czego chciałem to miłość i znalazłem ją. Miłość ta nie była czymś dobrym. Znalazłem miłość w nie właściwej osobie. Gdyby ktoś się dowiedział... to byłby wstyd i hańba dla wszystkich Weasleyów. Homoseksualizm nie jest czymś dobrym. Moja miłość to choroba, którą powinienem zdusić i duszę każdego dnia.
Kiedy byliśmy młodsi spaliśmy w jednym łóżku, myliśmy się w jednej wannie.
Później w wieku jedenastu lat pojechaliśmy do Hogwardu. Pierwsze żarty, pierwsze problemy, pierwsze przyjaźnie i pierwsze miłości.
Podobało mi się życie w Hogwardzie. Byliśmy wtedy zdali wyłącznie na siebie. Fred i Goerge przeciw całemu światu, to brzmi dobrze prawda? Zawsze widział we mnie brata, tylko i wyłącznie brata. Nawet dziś nie jestem pewny czy zdawał sobie sprawę z mojej miłości.
Zwierzał mi się. Z bólem serca słuchałem tego co mówi o każdej dziewczynie, która mu się podoba. Radziłem mu co powinien zrobić. Słuchał moich rad. Sece krwawiło mi gdy widziałem go spotykającego się z Hermioną Granger. Była dla mnie jak siostra. On był dla mnie bratem, choć czułem do niego coś więcej niż braterską miłość.
Na naszym siódmym roku nauki uciekliśmy od różowej wywłoki. To już nie był Hogward. Mam nadzieję, że do dziś na wspomnienie moje i Freda czerwienieje ze złości.
Rozwinęliśmy z Fredem nasz interes. Jeśli kiedykolwiek kochałem coś równie mocno jak jego to były żarty.
Dowcipy Weasleyów mają się bardzo dobrze. Jestem już za stary by prowadzić ten interes. To syn Hermiony i Rona dostaje go w spadku, po wujku. Już teraz pomaga mi bardzo dużo.
Nadeszła wojna, a razem z nią ból i strach. Codziennie bałem się o Freda.
Straciłem ucho. To on wtdy siedział cały dzień i noc obok mnie. Widziałem jak płakał. To bolało bardziej niż rana zadana przez Snape'a.
Próbowałem go rozśmieszyć. To były ciężkie czasy, a nadchodziły jeszcze cięższe.
Znów znaleźliśmy się w Hogwardzie. Nie opuszczałem go na krok. Staliśmy na wierzy astronomicznej i patrzyliśmy na zbliżających się śmierciożerców.
- Dobrze się czujesz, Freddie?- spytałem.
- tak- złapał mnie za rękę.
- ja też.- odpowiedziałem i odwzajemniłem uścisk.
Patrzyliśmy na tłum śmierciożerców za zaklęcia profesor McGonagall. Otarłem pojedyńczą łzę, miałem złe przeczucia.
Zeszliśmy do reszty. Przytuliłem każdego członka rodziny. Nie wiedziałem, z którym przyjdzie mi się żegnać na zawsze. Nie chciałem tego, ale wojna domagała się ofiary.
Śmierciożercy przedostali się do Hogwardu. Zaczęła się walka. Strzelałem na oślep, byleby nie trafić w rudą czuprynę, no ewentualnie jeszcze w Harrego lub Hermiony.
Zgubiłem gdzieś Freda. Nie było czasu go szukać. Trzymałem się nadziei, że żyje.
Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać pozwolił na odnaleźć poległych. Wtedy zacząłem szukać Freda. Znalazłem go przy Pokoju Życzeń. Fala wspomnień. Pierwsze ucieczki nocą. Łzy utrudniły mi widoczność. Leżał w gruzie kamieni. Po czole ciekła mu stróżka krwi. Podbiegłem do niego, wykopałem go. Płakałem nad ciałem martwego brata. Schyliłem się i wargami musnąłem jego. Nie było stać mnie na nic więcej. Dopiero po chwili zrozumiałem co zrobiłem. Rozejrzałem się i na szczęście nikogo nie zauważyłem. Tuliłem Freda do piersi.
- Wszystko w porządku, Freddie? Wszystko w porządku?- płakałem. W takiej sytuacji znalazł mnie ojciec.
- Goerge.- dotknął mojego ramienia.
- NIE DOTYKAJ MNIE!- wydarłem się z całych chwil i zrzuciłem rękę ojca.
- Goerge. Ciii...- zanucił spokojnie. Znów położył rękę na moim ramieniu, ale ja jej już nie strąciłem. Płakałem głośno z całych sił. Nie odmówiłem kiedy ojciec zabrał Freda z moich ramion. Szedłem za nim nie przestając płakać. Czułem jak Bill kładzie swoją rękę na moich plecach, a Ginny łapie mnie za rękę. Położyliśmy Freda w wielkiej sali. Siedziałem przy nim i płakałem. Straciłem nie tylko miłość, ale również najbliższą mi osobę, brata.


Od tego momentu minęło sześdziesiąt lat. A wspomienia nadal pali mnie żywym ogniem. Śmiech nie brzmi tak samo kiedy nie ma przy mnie Freda.
Jako jedyny członek rodziny nie ożeniłem się. Po śmierci ojca zostałem z matką w domu. Wiek czyni swoje i moja rodzicielka nie ma już tak dobrego wzroku i słuchu. Od niedawna muszę pomagać jej w tak prostych czynnościach jak kąpiel czy ubranie się.
Kiedy pewnego lipcowego ranka wróciłem z zakupów zastałem matkę siedzącą na fotelu i patrzącą na ściane. Spojrzała na mnie.
- Fred?- spytała, a moje serce pękło.
- I ty kobieto śmiesz nazywać sie naszą matką?- w oczach stanęły mi łzy.
- Przepraszam, George.- uśmiechnęła się smutno.
- Żartuję, jestem Fred.- odpowiedziałem przez łzy.




wtorek, 9 lutego 2016

Rozdział 3. My one and only

Upadam odbita od klatki piersiowej jakiegoś chłopaka. Wzrokiem podążam ku górze. Zwykłe czarne spodnie, sweterek, a pod spodem biała bluzka- typowy strój każdego ucznia hogwardu. Zatrzymałam wzrok na zielonym krawacie. Gorzej być nie mogło. Rumieniec wkracza na moje policzki.
Patrzę w szare oczy. Chłopak wyciąga rękę w moją stronę i posyła uroczy uśmiech.
- Dzięki, Nott!- odwzajemniam uśmiech, napewno nie równie powalająco co on.
- Mów mi Teo- obnaża białe zęby, równie proste co moje.
- Okey, Teo.- odpowiadam i poprawiam spódniczkę, która podjechała zdecydowanie za wysoko. Teodor miał zawieszoną torbę na lewym ramienieniu, przypomniałam sobie o swojej i przepraszam go. Wchodzę do pustej sali, Na mojej ławce nie ma torby. Żołądek mi się kurczy.
- Granger? Co ty tu robisz?- cedzi przez zęby Snape.
- Myślałam, że zostawiłam tu torbę, profesorze...- mówię, a on unosi brew. Odkrząkuje.
- Torby? Hmm... JA tu żadnej nie widzę. Powinnaś poszukać gdzie inndziej. Minus pięć punktów dla Gryfindoru za niesubordynacje.
- Ale...
- Kolejne minus pięć punktów za pyskowanie.- Otwieram usta zszokowana.- Jeszcze coś Granger?
- Nie, panie profesorze. Dowidzenia.- nie odpowiada mi, w sumie nie liczę nawet na odpowiedź. Straciłam dziesięć punktów za nic. Typowe dla Snape, nie mógł przegapić odejmowania punktów Gryfonom. W drzwiach zauważam Malfoya i Zabiniego. W ręku Malfoya wisiała dodatkowa czarna torba, bez wątpienia moja.  Zaciskam dłonie i idę w ich kierunku. Z oczu ciskam piorunami na zarozumiałego arystokratę.
- Patrz kto idzie.- szturcha Zabiniego.
- Czyżby to była ta sama Granger, którą dziś rano widzieliśmy w tych króciutkich spodenkach?- pyta sarkastycznie unosi brew, a ja się czerwienię.- Bardziej podobał mi się strój twojej koleżanki.- posyła mi pocieszające spojrzenie.w
- Oddajcie mi torbę!- warczę, ręcę zaciśnięte mam do tego stopnia, że knykcie mi bieleją.
-No nie wiem...- Malfoy mruży oczy.
Nie wacham się; rzucam się na niego. Chłopak zdążył podnieść torbę zdecydowanie za wysoko jak dla mnie.
- Skacz- mówi, a w jego oczach czai się wyzwanie. Nie mam zamiaru poniżać się w ten sposób przed nim. Podnoszę nogę i z całej siły depczę go. Ze świstem bierze powietrze, torba upada. Zamknął oczy, a ja odchodzę z dumnie uniesioną głową.
- O stary! Granger...- reszty już nie słyszę, a w zasadzie nawet nie słucham. Kiedy jestem wystarczająco daleko wchodzę do pierwszej lepszej pustej klasy. Wyjmuję książkę z Eliksirów. List jest na swoim miejscu. To nie możliwe, żeby Malfoy mając możliwość zajrzenia do torby nie znalazł go. Czy to możliwe? Przecież on nie mógłby się dowiedzieć o M. W końcu to M-Malfoy. Dostaję olśnienia. Przecież to nie możliwe! Złapię się za głowę. "Mur nienawiści". To nie może być prawda! To jakby ktoś dał mi słodki cukierek, a gdy go zjadłam powiedział, że jest po terminie ważności. To nie może być Malfoy, to zbyt toksyczne. To jakiś żart, do tego nie śmieszny. Odkładam książkę do torby i idę na zajęcia Historii Magii.





- W taki o to sposób Kapral Gorliwy zdobył panowanie nad Francją na prawie pięćset lat. Co było niezwykłym osiągnięciem jak na tamte czasy. Kapral miał wielu...- Ginny starała się ignorować zaczepki Zabiniego. W piętnaści minut zdążył zadźgać ją wszystkim co przy sobie miał. Obok niego siedział Nott i dokładnie notował wszystko co mówił profesor Binns. Odwracam się w jego stronę.
- Koniecznie musisz pożyczyć mi zeszyt, Teo.- zaczepiam go
- Okey- odpowiada nie przerywając pisania. Ginny patrzy na mnie podejrzliwie, nawet Zabini na chwile dał spokój rudowłosej, by na mnie spojrzeć. Ginny mruga do mnie. Każdy mój zeszyt jest idealnie uzupełniony.
- Moi drodzy, a czy ktoś z was wie kto najbardziej zagrażał Kapralowi Gorliwemu, jako pierwszy się mu sprzeciwił i stworzył największy ruch oporu?
Ręka odruchowo powędrowała mi do góry.
- Tak, panie Natt?
- Nott- brunet poprawił  profesora- Henryk Waleczny z rodziny Zgredliwych.- po sposobie w jaki to wypowiedział, czułam jak na ustach błąka mu się ironiczny uśmieszek.
W tym wszyscy ślizgoni byli do siebie podobni. Wszyscy silni, cyniczni, ironiczni.
- Tak, tak. W roku 1783 Henryk Waleczny na czele...
Lekcja upłynęła w... po prostu upłynęła.
- Zabini, choloro nie wytrzymuję z tobą!- wybucha Ginny.
- Ale po co od razu te wulgaryzmy? Spokojnie młoda.- śmieje się ochryple.
- Tu TY mnie  zaczepiasz. Nie mogłam się skupić na lekcji!
- Ale po co? Przecież nic byś nie robiła, co najwyżej śpisz na histori.- posyła jej rozbawione spojrzenie, ona spłonęła rumieńcem.
- I dobrze, przynajmniej bym się przespała.- mówi przez zaciśnięte zęby.
- Nie złość się tak, złość piękności szkodzi.
- Trzymajcie mnie!- krzyczy i rzuca się na Zabiniego. Okłada go swoimi małymi piąstkami. Na czarnoskórym nie robi to wrażenia, przerzuca ją jak worek ziemniaków przez ramie. Ginny wierci się jak opętana i śmieje.
 - Będziesz miał kłopoty jak tylko odłożysz mnie na ziemie!
- Kto powiedział, że cię odłoże?
Biegnie z nią w stronę wyjścia. Patrzę na Teodora, wzrusza ramionami.
- Chodź za nimi.- proponuję i łapię go za rękę. Biegniemy kilka metrów za nimi. Ginny posyła mi przerażone spojrzenie. Wtedy Teodor się zatrzymuje i mocniej ściska moją rękę. Zapomniałam, że go trzymam. Nie zręcznie puszczam jego rękę.
- McGonagall zaraz wkroczy, wolałem żebyśmy nie musieli dostać szlabanu za nic.- uśmiecha się rozbrajająco. Rzeczywiście, teraz zauważyłam profesor.
- Zabini! Weasley! Co wy wyprawiacie?- Z tej odległości widziałam jak oczy Ginny rozszerzają się. Zabini postawia ją na ziemie. McGonagall przycisza głos, tak, że jej nie słyszymy, ale jestem pewna, że odjęła nam punkty i dała szlaban.
- No to nam się chyba dziś upiekło.- śmieję się, a Teodor mi wtóruje
- Chyba tak. Trzymaj.- daje mi zeszyt i puszcza oko.- Chociaż wydaje mi się, że go nie potrzebujesz.
- Wiesz, chyba źle ci się wydaje.- posyłam mu rozbawione spojrzenie, jestem trochę zarzenowana.
- W sumie nawet dzisiaj mogłabyś mi go oddać. Co powiesz o piętnastej na błoniach? Jakbyś chciała mogłabyś później obejrzeć próbę ślizgonów przed meczem.- uśmiecha się zalotnie.
- Czy to zaproszenie na randkę?- rumienię się.
- Nazwij to jak chcesz, w sumie nie musisz brac zeszytu.- puszcza mi oczko i odchodzi. Zostawiając mnie z myślami, na które nie znam odpowiedzi.





- Hermiona! Jak mogłaś pozwolić mu na to co mi zrobił?- pyta zażenowana Ginny.
- A co ja miałam zrobić?- odpowiadam pytaniem na pytanie, to jedynie wymówka. Ginny ma rację.
- Nie wiem no może zatrzymać mnie kiedy się na niego rzuciłam? Teraz mam mieć do końca marca w każdą sobotę dyżury z tym pacenem i do końca marca nie mogę iść do Hogsmead.
- To tylko cztery soboty i dwa wyjścia. Nie tak źle.
- Jasne.- wzdycha.
- Umówiłam się z Teodorem...- szepczę.
- ŻARTUJESZ!- krzyczy i zatrzymuje się twarzą przede mną.- To najprzystojniejszy chłopak w szkole!- dodaje ciszej.
- Tak.- próbuję ukryć nutkę rozmażenia w moim tonie- bezskutecznie.
Idziemy do Pokoju Wspólnego Gryfonów. Przy wejściu stoi Luna.
- Cześć Hermiona! Cześć Ginny!- mówi nieobecnym głosem.
- Co się stało Luna?- pytam.
- Neville, ale to nic po prostu czekam na Ginny. Musimy pogadać o nowym wydaniu Szkolnej Gazetki.- uśmiecha się, a w oczach czają jej się iskierki szczęścia. Jest zakochana. W Neville'u.
Zostawiam dziewczyny same, średnio obchodzi mnie szkolna gazetka. Dosiadam się do Rona i Harrego grających w czarodziejskie szachy.
- Szach- mat!- śmieje się Ron. Jego rude włosy są rozczochrane. Niedawno musieli usiąść do gry.
Na plecach czuję palące spojrzenie, to Lavender. Powinam z nią pogadać, ale jeszcze nie jestem gotowa. Idę do dorminotrium. Ciągle czuje na sobei jej wzrok. W pokoju odwracam się, dla pewności w jej stronę. Stoi w drzwiach.
- Cześć Lavender.- witam ją najmilej jak potrafię. Incydent z szóstej klasy najlepiej na nas nie podziałał.
- Cześć.- odpowiada sucho, głosem wyblakłym z emocji. To przerażające.- Musimy pogadać.- dodaje obojętnie.
- O czym? Musimy teraz? Trochę mi się spieszy.- Zamyka drzwi zaklęciem.
- Accio różdżka Hermiony.- zaczynam się bać. - Teraz będziesz musiała ze mną porozmawiać.



sobota, 6 lutego 2016

Rozdział 2. You’ll be alright

 Otwieram oczy i widzę wszechogarniającą ciemność. Ocieram kropelki potu z szyi i czoła. Miałam okropny sen. 
 Siedzę w salonie wspólnym Gryfonów. Oprócz mnie nie ma żywej duszy. Gdzie się wszyscy podziali? Nie przejmuję się tym. W rękach mam mugolską książkę, pamiątkę po rodzicach. Patrzę na szarą okładkę i palcami przejeżdżam po tytule. Jestem szczęśliwa, ale moje szczęścia nie trwa długo. Otwieram książkę na pierwszej stronie. Żołądek mi się kurczy. Nie ma pierwszej strony, która powinna być dedykowana moim rodzicom.  Tuż przy uchu słyszę śmiech, który przyprawia mnie o ciarki. Postać jest za mną, ale nie muszę się odwracać i bez tego wiem, że ten wysoki, zimny ton należy do Voldemorta. Drżę z obrzydzenia. Robię krok do przodu i odwracam się w jego stronę. Podnosi Czarną Różdżkę na mnie. Nie mam przy sobie rzadnej broni. Upadam pod wpływem jego zaklęcia; leżę na drewnianej podłodze. W pamięci mam obraz sceny z Dworca Malfoy'ów. Prawie czuję oddech Bellatrix, a w zasadzie czuję coś innego; ktoś kopie mnie w brzuch. W oczach zebrały mi się łzy, widzę czarne plamy. Resztkami świadomości zerkam na postać, która mnie uderzyła; rozpoznaję Malfoya
- Szlama!- krzyczy wściekle, tak dobrze znanym mi głosem.
Nie jestem już w pokoju wspólnym Gryfonów, tylko na Dworze Malfoy'ów. Słyszę najgorszy ze wszystkich możliwych dźwięków, najstraszniejszy, nie ważę się otworzyć oczu. Bellatrix śmieje się piskliwym szaleńczym głosem. 
-Błagaj o litość, szlamo!- syczy mi do ucha ochrypłym głosem. Krzyczę, brzmi to jak jęk przegranego, tylko o wiele głośniejszy. Jeszcze przez chwilę krzyk odbija się od ścian, a potem Bellatrix śmieje się bezlitosnym głosem. Jest bliżej niż powinna. Sięga po moją rękę, chce TO powtórzyć. Krzyczę jeszcze głośniej i próbuję się uwolnić, wydaje się, że to jedyny normalny dźwięk.
 Wchodzę do łazienki i patrzę w swoje odbicie. Szloch wyrywa mi się z gardła. Odwracam się, nie potrafię patrzeć na siebie w takim stanie. Łzy wyznaczają swoją własną drogę po moich rozgrzanych policzkach. Słone łzy upokorzenia. Wiem, że koszmar się już skończył, ale to nadal we mnie siedzi. Podwijam rękaw bluzki. Patrzę na wewnętrzną stronę ręki. Tutaj Bellatrix zostawiła po sobie ślad. Policzki przybrały mi barwę krwistej czerwieni; chciała mnie upokorzyć i jej się to udało, ale obiecałam sobie, że już nigdy nie dam jej satysfakcji z mojej słabości. Szlama- niemalże słyszę jej wściekły ton rozbrzmiewający tuż przy moim uchu. Łzy, które zdążyły mi się zebrać w oczach znalazły drogę ujścia i schłodziły moje wypieki. Wstaję i otwieram okno. Chłodne marcowe powietrze uderza mnie w twarz. Samopoczucie mi się poprawia, gdy patrzę na hogwardzkie błonia. W świetle książyca kilka sów leci po niebie. Są jedyną ozdobą tej bezchmurnej nocy, nie licząc gwiazd oczywiście. Tata zawsze mówił o gwiazdach jako o drogowskazach. 
- Jeśli kiedykolwiek nocą się zgubisz, kochanie, spójrz na gwiazdy, one wskażą ci drogę do domu.- mówi.
- Nawet jeśli będziemy daleko od domu?- pytam.
- To my jesteśmy domem. Dom jest tam gdzie twoje serce.
Wtedy jeszcze tego nie rozumiałam. Tęsknię za tymi chwilami kiedy razem z rodzicami wyjeżdżaliśmy. Teraz mieszkają gdzieś w Austrii. Obiecałam sobie, że po zakończeniu Hogwartu ich odnajdę.
Bezchmurne niebo pokryte było niezliczoną liczbą gwiazd. Tutaj jest mój dom, do końca czerwca. 
- Hermiona?- Ginny stoi w drzwiach ubrana w krótkie szare spodenki i pomarańczową bluzkę na ramiączka. Rude włosy ma rozczochrane, musiała przed chwilą wstać.- Czy...?- wacha się, patrzy na mój podwinięty rękaw. Ginny blednie na twarzy, podbiega do mnie i przytula. Wie co się stało. Od początku roku, przynajmniej raz w miesiącu to się powtarza.
Tak prosta czynność jak przytulenie, była tym czego potrzebowałam. Potrzebowałam wiedzieć, że nie jestem sama. Nie czułam samotności, dopóki nie przyszła Ginny i nie uświadomiła mi tego. Nieświadomie najmłodsza latorośl Weasleyów zawsze wiedziała czego mi potrzeba.
Przyjaźń z nią była jak zabawa na karuzeli. Kiedy przestajesz się kręcić kręci ci się w głowie, a kiedy to przejdzie masz ochotę wrócić tam i znów się kręcić. To chyba najlepsze porównanie. Ginny jest najbardziej szaloną osobą jaką znam. Ale to nie znaczy, że nie potrafiła zwolnić, kiedy trzeba jest poważna. 
- Dziękuję- szepczę wąchając zapach wanili, jej szamponu.
- Hermiona- wzdycha jeszcze mocniej mnie przytulając.
- Już wszystko w porządku.- odpowiadam, ale obie wiemy, że kłamię.
- Jest trzecia w nocy, chyba powinnyśmy znów się położyć, mamy szczęście, że dziś jest środa.
Znów kładę się do łóżka i patrzę w sufit, wkońcu zasypiam. 




Wstaję pół godziny przed pierwszą lekcją. Idę wziąć prysznic. Ubrany jak zwykle zakładam sweter. Patrzę na swoje odbicie w lustrze i jestem zadowolony. 
Zabieram swoją torbę i wychodzę. W Pokoju Wspólnym spotykam Blaise'a siedziącego na kanapie, obok niego Pansy. Ignoruję ukłucie zazdrości i podchodzę do nich.
Pansy była moją pierwszą dziewczyną. Wszystko zaczęło się w pierwszej klasie. Zaproponowałem jej żebyśmy zostali parą, zgodziła się. Chodziliśmy razem wszędzie; przytulaliśmy się, a raz nawet doszło do pocałunku. Myślałem, że oboje czujemy się z tym dobrze, myliłem się. Pewnego słonecznego dnia Pansy zabrała mnie nad jezioro. Oświadczyła, że chce się ze mną jedynie przyjaźnić. Zgodziłem się. Udawałem, że wszystko jest w porządku. Do początku drugiej klasy z nikim się nie spotykałem. Dalej podkochiwałem się w Pansy. Na drugim roku wokół mnie zaczęło się kręcić więcej dziewczyn, a ja postanowiłem to wykorzystać. Tak zostało do szóstego roku. Pierwszy raz przez moje łóżko w czwartej klasie przewinęła się Astoria, potem było ich jeszcze sporo. Nie wiem dokładnie ile, po dziesiątej przestałem liczyć. Wracając do szóstego roku, wtedy znów w moim życiu pojawiła się Pansy. Nie to, że wcześniej jej nie było. Zawsze była jako przyjaciółka. Dała mi do zrozumienia, że mamy szanse, a ja na nic więcej nie czakałem. Rzuciłem wszystko po to byśmy mogli być razem. Przez całą szóstą klasę byliśmy razem, a ja byłem najszczęśliwszym chłopakiem w Hogwarcieie. W połowie wakacji zerwała ze mną przez sowę. Mieliśmy zostać tylko przyjaciółmi. Więc zostaliśmy tylko przyjaciółmi.
Wszystko zawsze było po jej myśli. To jednak nie zmieniało faktu, że niezręcznie było nam w swoim towarzystwie. Pansy zdawała sobie sprawę, że coś do niej czuję. Byłem zazdrosny o każdego, nawet o mojego najlepszego przyjaciela. 
- Czekacie na mnie?- pytam drwiąco.
- Nie, czekamy na Weasley'a, ale w sumie ty też możesz być- wzrusza ramionami Blaise ze swoim firmowym, ślizgońskim uśmieszkiem.
- No wiesz! Ja bym w sumie mogła jeszcze poczekać.- Pansy uśmiecha się wyzywająco. 
- To czekaj, nikt ci nie zabrania.- zachęcam ją, wydaje mi się, że za mocno, wręcz oskarżycielsko. Widzę wachanie w jej oczach.
- Idzemy?- Blaise przerywa krępującą ciszę, w której moje szare tęczówki walczą o uwagę piwnych oczu Pansy.
Szliśmy tą trasą co każdego dnia. Najpierw Wielka Sala, później Zielarstwo.
- Nie wiem jak wy, ale mi się specjalnie nie chce iść na zielarstwo.- wzdycha Blaise. 
- Mi też. Myślisz, że pani Chwast nie obrazi się, za opuszczenie jej godziny?- pytam już przygotowując plan tego co zrobię gdy wrócę do pokoju.
- Nie. Niby czemu?- pyta ironicznie- Napewno się nie obrazi!
- Róbcie jak chcecie, ja idę na lekcje. W tym roku zależy mi na ocenach.
Blaise zatrzymał się w pół kroku i spojrzał na nią jak na wariatkę.
- Oszalałaś? Znalazłaś sobie nowy wzór do naśladowania? Czy to Panna-Wszystko-Wiem-Wszystkich-Wkurzam-Granger cię zainspirowała?
- Idioto, to ostatni rok, a ja mam jakieś większe ambicje niż skończyć jako bogata bezrobotna.
- Mi tam taka opcja pasuje- wzrusza ramionami.
Między nami panuje cisza, ale mi to nie przeszkadza. Pansy zmieniła się. Wygląda na zmęczoną. Większość czasu spędza na nauce. Pod oczami ma worki i już się nie maluje. Tak wiele się zmieniło od wakacji, skąd u niej ta zmiana?
Siadamy przy naszym stole. Po śniadaniu żegnamy się z Pansy i ruszamy w stronę Pokoju Wspólnego. 
Dawno nie opuszczałem godzin. 






Budzi mnie szturchanie w ramię, tuż nad twarzą widzę rudę włosy i promienny uśmiech. 
- Za pięć minut zaczynają ci się lekcje- uprzedza mnie.
Wstaję natychmiast i w pośpiechu się szykuję. Ginny śmieje się pod nosem, zapewne z mojej fryzury. Czuję jak włosy splątały mi się wokół twarzy.
- To znaczy pięć minut i...- udaje, że patrzy na zegarek.- praktycznie dwie godziny. Za pięć minut rozpoczyna się pierwsza lekcja, na szczęście nie nasza. 
Biegnę z wyciągniętymi rękami w jej kierunku. Zdążyłam związać włosy w kucyk i wybiegłam za nią w mojej śmiesznej piżamie: krótkich spodenkach i bluzce na długi rękaw. W każdej okoliczności próbowałam zakryć ręcę. Biegłam za nią rzucając w jej kierunku mnóstwo brzydkich słów. Wybiegłyśmy z Domu Lwa. Po drodzę usłyszałyśmy jak Gruba Dama bierze głębszy oddech, zdziwiona naszym zachowaniem. 
- Och Giny, niech ja tylko cię dorwę! 
Usłyszałam znajomy głos, który się śmiał. Odwróciłam się i zobaczyłam kogoś, kogo wolałabym nie widzieć.
Malfoy stał jak wryty z uniesioną brwią. Obok niego Zabini skupiony był na Ginny. Gwizdnął cicho na widok jej skąpej bluzki. Spłonęłam krwistym rumieńcem. Ginny również. Uciekłam do pokoju najszybciej jak się dało.
Chwilę później Ginny mnie dogoniła. 
Trzaskamy drzwi i wybuchamy śmiechem.
- Widziałaś minę Zabiniego!- bardziej stwierdzam niż pytam.
- Nawet nic nie mów! Dobrze widziałam minę Malfoya, zaniemówił!- zaśmiała się, a dźwięk brzmiał jak dzwoneczki przyczepione do drzwi. Był tak zaraźliwy, że zawtórowałam jej. Cała złość minęła szybciej niż się pojawiła.
Wykonałyśmy typowe dla nas poranne czyności i zeszłyśmy do Wielkiej Sali na śniadanie.
Harry, Ron i Neville już siedzą i jedzą. Harry kiełbaski, Ron pudding, a Neville kończył sok dyniowy. Na przeciwko Rona, siedział Neville, a dwa miejsca dalej siedziała Lavender i co chwilę zerkała na Rona razem z Parvati. Usiadłam obok Nevilla, naprzeciwko Harrego. Obok niego miejsce zajęła Ginny. Pocałowała go. Poczułam na sobie czyjś wzrok, ze strony Ślizgonów. Spojrzałam tam. Zabini skupiony był na Ginny całującej wzrok, nie wiem czemu wydawało mi się, że ktoś na mnie patrzy.
Za chwilę zaczną się Eliksiry. Godzinna udręka u starego Snape'a. 
Wstaję i idę w stronę drzwi.
- Hermiona!- zaczepia mnie Ron, wstaje i podchodzi do mnie.- Gdzie idziesz?- pyta.
- Do pokoju.- odpowiadam.
- Pójdę z tobą.- kiwam przytakująco głową i wychodzimy.
Przy drzwiach kładzie swoją rękę na moje ramię. Czuję wzrok na swoich plecach. Za drzwiami Ron zdejmuje rękę.
- Przepraszam- wzdycha. Od kiedy w szóstej klasie Ron zaczął kręcić z Lavender nasza znajomość uległa oziębieniu.
- Wporządku.- wzruszam ramionami, nakładam maskę obojętności. Nie jest w porządku.
W milczeniu udaliśmy się do Pokoju Wspólnego.
- Hermiono?- patrzy na mnie, a ja mruczę w odpowiedzi, by kontynuował.- Jak myślisz czy między nami są jeszcze jakieś szanse?- pyta, a ja wytrzeszczam oczy.
- Na co szanse, Ronaldzie?- pytam uprzejmie w nadziei, że nie mówi o tym o czym myślę. Chciałabym, ale zbyt bardzo się boję.
- Na przyjaźń między nami.- odpowiada, a ja czuję ulgę i rozczarowanie.
Zabieram swoją torbę i w milczeniu idę z Ronem do lochów. 
- Tak.- odpowiadam wkońcu.
- Co tak?- pyta wyraźnie zmieszany.
- Możemy przyjaźnić się tak jak wcześniej.- Stoimy już praktycznie pod drzwiami sali. Ron czerwieni się. Patrz na mnie zadowolony. Unosi mnie, a ja piszczę. Kręci się ze mną w kółko.
- Przestań, Ron!- śmieję się. Znów czuję na sobie czyjś wzrok. Poprawiam sweterek i rozglądam się. Większość osób nie zwraca na nas uwagi. Oprócz Harrego, Ginny i Nevilla. Przekręciłam głowę na Lavender. Patrzyła na mnie niezadowolonym wzrokiem. Podeszłam do przyjaciół z Ronem.
- Znowu razem?- pyta rozbawiony Neville.
- Znowu przyjaciele.- przytulam się do Rona. Neville trochę się zmieszał swoim niewłaściwym pytaniem.
Chwilę później do klasy wszedł Snape, a Gryfoni i Ślizgoni za nim. Kiedy wszyscy zajęli swoje miejsca były ślizgon zaczął:
- Tak więc jesteście już w siódmej klasie. Niedługo będziecie zaliczać OWUTemy. Będziemy powtarzać to co już przerabialiśmy.- przejechał lodowatym wzrokiem po klasie.
- Dzisiaj eliksir słodkiego snu.- uczniowie patrzą wyczekująco.- Do roboty!- warczy.
Pośpiesznie idę po potrzebne składniki. 
Zgodnie z postępuję zgodnie z przepisem, a Harry i Ron przyglądają mi się i podają potrzebne składniki.
Kończymy jako jedni z pierwszych. Snape niechętnie daje nam zadowalający, choć jestem pewna, że praca zasługuje na wybitny. 
Pod koniec lekcji, tylko Neville z Ginny i Seamusem męczą się nad eliksirem. Wkońcu kończą a uczniowie wychodzą. 
- Ej, Hermiona?- zaczepia mnie Harry. 
- Tak?- pytam.
- Chyba zapomniałaś torby.- śmieje się. Oczy przypominają mi spotki.
Bięgnę w stronę klasy, ale wpadam na kogoś wysokiego.


~*~*~

I o to rozdział 2. Zostawcie coś po sobie, np. komentarz c:

środa, 3 lutego 2016

Rozdział 1. Give me love


Droga Granger,
Od siedmiu lat walczę z sobą, żeby w ten dzień do Ciebie napisać. Kończymy naszą przygodę w Hogwardzie, pozostała mi ostatnia szansa. Muszę przełamać ten mur nienawiści jaki między nami powstał przez te wszystkie lata. Ograniczę się do prostych słów.
Kocham Cię
I nawet jeśli nie będziesz wiedziała od kogo jest ten list, wiedz, że pod tą maską jaką na codzień zakładam chowa się dobry chłopak.
 Na zawsze twój, M.


Kim jesteś M? Jeśli chciałeś spędzić mi sen z powiek to udało ci się. Nie lubię niewiedzy. Tracę wtedy swoją pewność. Kim jesteś M?
Dłubię w kurczaku. M skutecznie odebrał mi apetyt. Czy naprawdę się komuś podobam? Rozglądam się po Wielkiej Sali. M to imię czy nazwisko? A może przezwisko? Może to przypadkowa litera? 
Przypadkowo zerkam na talerz, odrazu tego żałuję. Kurczak już nie przypomina kurczaka, a raczej papkę stworzoną dla bezzębnych dzieci. Nie mam ochoty na śniadanie. Wychodzę. 
Lekcję zaczynam dopiero za godzinę. 
Idę do Domu Lwa po torbę. Przelotnie skupiam wzrok na gromadzie pierwszaków stojących na środku Pokoju Wspólnego. Tak niedawno sama byłam w ich wieku. Już wtedy M o mnie myślał. Schodami wspinam się do pokoju, który dzielę z Ginny, Lavender, Parvati Patil. Moja torba leży na łóżku. To tutaj wczoraj znalazłam liścik. Teraz schowałam go do książki od Eliksirów. Mojej trzeciej dzisiejszej lekcji, jedynej, którą spędzę z ślizgonami. 
W przypomniałam sobie plan lekcji:
1. ____
2. Zaklęcia 
3. Transmutacja
4. Eliksiry 
5. Numerologia

Poniedziałek miał to do siebie, że miałam najmniej lekcji. 
Wtorek wyglądał gorzej:
1. Zielasrstwo 
2. Historia Magi
3. Obrona przed Czarną Magią
4. Eliksiry
5. Numerologia
6. Transmutacja
7. Zaklęcia
i o północy Astronomia

W środy za to później zaczynam:
1. ______
2. ______
3. Eliksiry
4. Historia Magi
5. Transmutacja
6. Numerologia
7. Zielarstwo

W czwartki mam dwie godziny Eliksirów, to psuje dzień:
1. Eliksiry
2. Eliksiry
3. Zaklęcia
4. Starożytne Runy
5. Obrona przed Czarną Magią

Piątek kończę najwcześniej:
1. Zielarstwo
2. Obrona przed Czarną Magią
3. Historia Magi
4. Starożytne Runy

Założyłam na ramię torbę.
I nawet jeśli nie będziesz wiedziała od kogo jest ten list, wiedz, że pod tą maską jaką na codzień zakładam chowa się dobry chłopak.
Pod maską. 
Na zawsze twój, M.
Na zawsze mój M.
Chodzę po korytarzach. Tak lepiej mi się myśli, a w zasadzie nie myśli. Kim jest M?







Drogi Malfoy'u,
Od siedmiu lat walczę z sobą, żeby w ten dzień do Ciebie napisać. Kończymy naszą przygodę w Hogwardzie, pozostała mi ostatnia szansa. Muszę przełamać ten mur nienawiści jaki między nami powstał przez te wszystkie lata. Ograniczę się do prostych słów.
Kocham Cię
I nawet jeśli nie będziesz wiedział od kogo jest ten list, wiedz, że pod tą maską jaką na codzień zakładam chowa się zakochana dziewczyna.
 Na zawsze twoja, G.

Po raz kolejny dotykam palcami powierzchni papieru.  Najbardziej w całym liście podoba mi się papier. Pachnie słodkimi perfumami.
Najpierw myślem, że to kolejny list miłosny od Greengrass, prawie go nie spaliłem.
Teraz już nie wiem kto to pisał. 
Zakochana dziewczyna.
 Na zawsze twoja, G.
Na zawsze moja G.
Leżę na moim łóżku, sam w pokoju. To ojciec załatwił mi osobisty pokój w Hogwardzie. Na potrzeby lepszej nauki. Tak, oczywiście; na potrzeby "nauki". Od dawna nie zapraszam tu nikogo. Bo po co? Nie mam już takiej potrzeby. Jestem znudzony. Od wczoraj mam ten list. Już nie myślę o niczym innym. Łagodny zapach perfum. Słodkie, przypominają wiosnę. 
Niedługo będę musiał wstać, zmusić się do przyjścia na lekcje.
1. ______
2. ______
3. Historia Magi
4. Eliksiry
5. Numerologia
6. Zaklęcia
7. Wróżbiarstwo

We wtorek:
1. ______
2. Zaklęcia 
3. Transmutacja
4. Eliksiry 
5. Numerologia

W środę:
1. Zielarstwo
2. Obrona przed Czarną Magią
3. Eliksiry
4. Starożytne Runy
5. Historia Magi
6. Numerologia

W czwartek:
1. Eliksiry
2. Eliksiry
3. Zielarstwo
4. Starożytne Runy
5. Obrona przed Czarną Magią

W piątki:
1. Zielarstwo
2. Obrona przed Czarną Magią
3. Historia Magi
4. Starożytne Runy

Tydzień zapowiada się pięknie, jak zawsze. Czujesz ten sarkazm? 
Westchnięcie wyrwało mi się z piersi. 
- Salazarze, miej mnie w swej opiece.- nie chcę iść na lekcje, jednak wstaję i wychodzę.




~*~*~*

Pierwszy rozdział. Mało w nim treści, jest bardziej przepełniony rozmyślaniami głównych bohaterów. Czytajcie to z przymróżeniem oka, a najlepiej dwóch.

wtorek, 2 lutego 2016

If you think about me



Powiedz mi coś czego nie wiem. Na przykład powiedz jak bardzo mnie kochasz. Powiedz, że jestem tą jedyną. Jeśli to powiesz zostanę z tobą na zawsze. Powiedź mi coś miłego, a zobaczysz mój uśmiech. Powiedz, że mnie kochasz, a ja zostanę. Nie rozwijaj tej kłótni. Proszę. Mam dość tych bolesnych słów. Spójrz na mnie, ale bez pogardy. Pogarda boli.  Śmiejesz się ze mnie. Myślisz, że ja nie wiem. Wiem jednak więcej niż myślisz. Wiem, że to ty do mnie pisałeś. Poznałam twój charakter pisma.
Jeśli myślisz o mnie przed zaśnięciem, wiedz, że ja też o tobie myślę.



Od sześciu lat Hogwart to mój drugi dom. Nigdy nie sądziłam inaczej. 
Przyjaźnię się z Ginny Weasley i Luną Lovegood.
Może nas kojarzycie? Jesteśmy twórczyniamu gazetki Plotkarski Hogwart. 
Od jakiegoś czasu w szkole nie dzieję się nic ciekawego, głównie to wina Harrego Pottera. Nie myślcie, że go winię za to, że pokonał Czarnego Pana. Po prostu teraz nie mamy o czym pisać.
Przydałaby się jakaś wielka plotka. 
Już nawet mam pomysł. 
Co jeśli niebo zetknie się z piekłem? Tym razem będzie wybuch, będzie się działo.
Dziś jest trzeci lutego, do Walentynek mamy jeszcze trochę czasu.
Co gdyby tak przez przypadek wysłać list do największej szkolnej kujonki i podpisać pod tym tlenionego blondyna?
Slazarze, to genialny pomysł!
 Pssst! Tylko nie mówcie nic ani Ginny ani Lunie. Najlepiej  nikomu nie mówcie. 







Droga Granger,
Od siedmiu lat walczę z sobą, żeby w ten dzień do Ciebie napisać. Kończymy naszą przygodę w Hogwardzie, pozostała mi ostatnia szansa. Muszę przełamać ten mur nienawiści jaki między nami powstał przez te wszystkie lata. Ograniczę się do prostych słów.
Kocham Cię
I nawet jeśli nie będziesz wiedziała od kogo jest ten list, wiedz, że pod tą maską jaką na codzień zakładam chowa się zakochany chłopak.
 Na zawsze twój, M.


Drogi Malfoy'u,
Od siedmiu lat walczę z sobą, żeby w ten dzień do Ciebie napisać. Kończymy naszą przygodę w Hogwardzie, pozostała mi ostatnia szansa. Muszę przełamać ten mur nienawiści jaki między nami powstał przez te wszystkie lata. Ograniczę się do prostych słów.
Kocham Cię
I nawet jeśli nie będziesz wiedział od kogo jest ten list, wiedz, że pod tą maską jaką na codzień zakładam chowa się zakochana dziewczyna.
 Na zawsze twoja, G.



Chyba mi się wydaje, ale to brzmi trochę rzygam tęczą. Mam nadzieję, że Granger jest wystarczająco głupia i w to uwierzy. Mam nadzieję również, że zrozumie kim jest tajemniczy M. 
Malfoy też musi w to uwierzyć. 
Oby zbyt szybko nie zrozumieli czyja to sprawka.
Teraz muszę tylko zastanowić się jak podrzucę im ten liścik czternastego lutego.
Cholera, oby się nabrali.
Inczej nici z nowym wydaniem Plotkarskiego Hogwartu. 
Luna nie może wiecznie pisać o tych swoich wymyślonych zwierzakach.
Teraz to Granger i Malfoy będą główną atrakcją.

Czas na fazę pierwszą: Zaprzeczenie