music

czwartek, 25 lutego 2016

Rozdział 4. Hearts are never broken

Dziękuje za ponad 500 wyświetleń poprzedniego posta!


 - To nie jest śmieszne, Lavender!
- Czy ja się śmieję? Nie. Chcę z tobą tylko pogadać.
Siadam na łóżku, im szybciej zaczniemy tym szybciej skończymy.
- O czym chcesz rozmawiać, Lavender?
- Nie domyślasz się?
Zdaję sobie sprawę o czym chce rozmawiać, ale bezpieczniej będzie zaprzeczyć. Kręcę głową. Nie podoba jej się moja odpowiedź. Poznaję to po zaciśniętych wargach.
- Pamiętasz co działo się rok temu?- zagryza wargę, a jej spojrzenie dalej jest wrogie.- Między mną, a Ronem.- policzki jej różowieją. Powstrzymuję się by nie wybuchnąć śmiechem. Brown ma mnie za konkurencje!
- Co z wiązku z tym?- pytam rzeczowo- między mną, a Ronaldem już nic nie ma.
Lavender się rozluźniła.
- Napewno?- pyta wyczułam nutkę nadziei w jej głosie.
- Napewno.- odpowiadam.
- I nie miałabyś nic przeciwko gdybym...- drapie się po głowie, a ja przecząco kręcę głową.
Uśmiecha się promiennie.
- Przepraszam, Hermiono.- nieśmiały uśmiech ozdabia jej poczerwieniałą twarz.
- W porządku.- odwzajemniam uśmiech. Dziewczyna oddaje mi różdżkę i wychodzi.






Wychodzę z dorminotrium. Po drodze nikt mnie zatrzymuje, nikt nie zdaje sobie sprawy, że Hermiona Granger idzie się spotkać z tajemniczym ślizgonem,
Teodor stoi przed brzegiem wody. Jest skupiony na falach lekko płynących, talfla wody była ciemno niebieska, odbijała słońce.
Steję obok niego, jak równa z równym. Niesamowite jak wiele zmieniło się po wojnie.
- Cześć, Hermiono.
- Cześć, Teodor.
Jego i moja sylwetka odbija się w tafli. Jeszcze przez chwilę patrzę na nasze odbicia. Oboje jesteśmy ubrani w szkolne mundurki. Teodor zapatrzył się gdzieś dalej, postanawiam wykorzystać sytuację i dyskretnie przyglądam się jego twarzy. Wydatne kości policzkowe, pełne usta, zgrabny nos, szaro- zielone oczy- niezwykle tajemnicze, niskoosadzone brwii. Odwraca głowę w moją stronę, posyła uśmiech. Zdawał sobie sprawę, że na niego patrzę, rumienię się.
Usiedliśmu na ławce. Nasze palce stykały się. Przyjemne ciepło lozlało się po moim brzuchu.
Był ciepły, słoneczny dzień. Kwiaty zaczęły kiwtnąć. Idealna pora by się za... stop! Każda pora jest dobra, o ile zna się odpowiednią osobę.  Z miłością nie trzeba się śpieszyć, ona sama przyjdzie. Nie potrafię jednak kryć, że to byłby dobry moment na miłość.
- Nie wiem co sobie myślałem, kiedy zapraszałem cię tu.- mówi, a po jego ustach błąka się nieśmiały uśmiech.- W ogóle chyba nie myślałem.
- Cieszę się, że mnie zaprosiłeś.- odwzajemniam uśmiech. Kładę dłoń na jego w geście otuchy. Uśmiech staje się pewniejszy, dokładnie widzę jego dołki.
- Podobasz mi się. Od jakiegoś czasu.- uśmiech mu blednie i odwraca głowę w stronę jeziora.
Ściskam jego dłoń. Nie zmienia to nic,  nie patrzy na mnie. Nie mogłam nic powiedzieć, nie potrafiłam. Nie byłam pewna swoich uczuć. Prawdę mówiąc dopiero od upatku zauważyłam go. Teodor ma to do siebie, że nie lubi być w centrum uwagi. Jest najbardziej tajemniczym chłopakiem jakiego znam. To pociągające, równie mocno co jego kości policzkowe.
- Ładną dziś mamy pogodę.- wzdycham, może zmiana tematu pomoże.
- Piękną.- spojrzał na mnie i znów zobaczyłam jego równe zęby.
- Lubię taką pogodę- wiosenną, takie dni dają nadzieję na lepsze jutro.- mówię z nadzieją, że go nie przynudza,.
- Chciałbym mieć nadzieję.- przygryza górną wargę, nadaje to smutny wyraz jego twarzy.
Ja mogę dać ci nadzieję, myślę. Nie wypowiadam tych słów. Nie jestem wystarczająco odważna. Zamiast tego mówię:
- Lepsze jutro zawsze nadchodzi, jeśli o tym mówisz.
- Nie, nie zawsze nadchodzi. Widziałaś co przyniosła wojna.
Gryzę się w język by nie wypomnieć mu o tym czyim był poplecznikiem. Czy napewno był jego poplecznikiem? Nie widziałam go w szeregach Voldemorta.
- Wojna zawsze domaga się jakiejś ofiary.- mój głos brzmi sucho.
- Wojna zabrała mi rodzinę.- szepcze tak cicho, że gdybym głośniej wdechnęła powietrze nie usłyszałabym nic. Mam ochotę przytulić go i przyznać, że nie jest sam. Znajduję jego dłoń i plączę razem z moją. Jezioro wygląda naprawdę interesująco.
- Mi też, Teo. Mi też.
Okazało się, że mamy ze sobą więcej wspólnego niż kto kolwiek by się spodziewał.
Spacerowaliśmy skrajem zakazanego lasu. Rozmawiając o błahostkach. Miał przyjemną dłoń. Dawno nie dotykałam równie szlachetnych dłoni. Nie mógł brać udziału w wojnie, ma za piękne dłonie. Mogłabym podyskutować na temat tego czy w ogóle kiedykolwiek pracował.
Rozmawialiśmy głównie na temat naszej przyszłości. Opowiedziałam Teodorowi o moim planie odnalezienia rodziców i późniejszym podjęciem pracy w szpitalu św. Munga.
Teodor planował podróżować po świecie i pracować w gazecie. Jakiej? Jeszcze nie wiedział. Miałam nadzieję, że nie trzymam właśnie za rękę kolejną Ritę Skeeter. Nie miał pojęcia czy wróci do Wielkiej Brytani, wiele złych wspomnień wiązała za sobą ta wyspa.
- Zaraz będę miał trening, chcesz popatrzeć?- uśmiechał się od ucha do ucha. Wzruszyłam ramionami.
- No nie wiem. Oglądać jak ślizgoni grają w Quditcha? To za bardzo mnie nie interesuje. Może Harrego zainteresowałaby wasza taktyka.
- Jak wolisz, twoja strata.
Śmieję się, a on mi wtóruje. Jego śmiech jest przyjemny do ucha i skojarzył mi się z śniegiem, który prószy w ciepły zimowy dzień.
Teodor odprowadza mnie do zamku. W drodze zauważamy Malfoya. Dopiero wtedy przypominam sobie o naszych złączonych dłoniach. Puśczamy je, ale nie mam pewności czy Malfoy przypadkiem nas nie zauważył.
- Hmm... już mam się zwracać do was państwo Nott? Nie wiedziałem, że akurat ty ubrudzisz swój rodowód.- wymownie patrzy w moją stronę.
- O co ci chodzi, Draco? Wojna się skończyła. Mam prawo sam decydować z kim chcę spędzić życie. Przeszkadza ci to, że spotykam się z Hermioną?-  zaakcentował moje imie jakby znaczyło coś więcej niż reszta zdania. Przyciąga mnie i przytula lewą ręką. Płoniczki spłonęły mi krwistoczerwonym rumieńcem. Spuszczam głowę, by żaden z nich nie zauważył jak się uśmiecham. Malfoy odchodzi i trąca mnie łokciem. Nienawidzę go z całego serca. Teodor mnie żegna. Gdy już odwraca się tyłem do mnie, łapię go za rękę. Odwraca się znów, a ja nie wiem jakim cudem znalazło się we mnie tyle odwgi by zrobić to po raz pierwszy, do tego z Teodorem Nottem. Chyba rozumie co mam na myśli. Zbliża się do mnie i łapie mnie w tali. czuję jak jego klatka się unosi. Jest ode mnie wyższy o jakieś dziesięć centymetrów. Pochyla głowę, a nasze wargi dzielą już tylko milimetr. Krew szybciej płynie w moich żyłach, czuję nie zwykłą adrenalinę. Stoimy na środku wejścia, chociaż teraz nikogo tu nie ma to w każdej chwili mogą nas zobaczyć, ale co z tego skoro możemy to zrobić. Już dotykam jego ust. Mrowienie w żołądku nie ustaje. Och, Godryku. Rozchylam szerzej usta na znak zaproszenia.
Za plecami czuję znajomy chichot, który urywa się. Żołądek mi się kurczy. Cholera jasna!
Odsuwam się od Teodora i patrzę przez ramię na zszokowanego Rona i Harry'ego. Posyłam im nieśmiały uśmiech. Z oczu rudowłosego cisną się pioruny.
- HERMIONA?- krzyczy. W oczach zebrały mi się łzy. A poczucie winny wstrzymuje mi oddech.







1 komentarz:

  1. Nie lubię Lavender, wrzuć ją do jeziora czy coś
    niech się utopi XD
    Teodor taki tajemniczy *-*

    OdpowiedzUsuń