Nigdy nie byłem człowiekiem wielkich ambicji. Jedyne czego chciałem to miłość i znalazłem ją. Miłość ta nie była czymś dobrym. Znalazłem miłość w nie właściwej osobie. Gdyby ktoś się dowiedział... to byłby wstyd i hańba dla wszystkich Weasleyów. Homoseksualizm nie jest czymś dobrym. Moja miłość to choroba, którą powinienem zdusić i duszę każdego dnia.
Kiedy byliśmy młodsi spaliśmy w jednym łóżku, myliśmy się w jednej wannie.
Później w wieku jedenastu lat pojechaliśmy do Hogwardu. Pierwsze żarty, pierwsze problemy, pierwsze przyjaźnie i pierwsze miłości.
Podobało mi się życie w Hogwardzie. Byliśmy wtedy zdali wyłącznie na siebie. Fred i Goerge przeciw całemu światu, to brzmi dobrze prawda? Zawsze widział we mnie brata, tylko i wyłącznie brata. Nawet dziś nie jestem pewny czy zdawał sobie sprawę z mojej miłości.
Zwierzał mi się. Z bólem serca słuchałem tego co mówi o każdej dziewczynie, która mu się podoba. Radziłem mu co powinien zrobić. Słuchał moich rad. Sece krwawiło mi gdy widziałem go spotykającego się z Hermioną Granger. Była dla mnie jak siostra. On był dla mnie bratem, choć czułem do niego coś więcej niż braterską miłość.
Na naszym siódmym roku nauki uciekliśmy od różowej wywłoki. To już nie był Hogward. Mam nadzieję, że do dziś na wspomnienie moje i Freda czerwienieje ze złości.
Rozwinęliśmy z Fredem nasz interes. Jeśli kiedykolwiek kochałem coś równie mocno jak jego to były żarty.
Dowcipy Weasleyów mają się bardzo dobrze. Jestem już za stary by prowadzić ten interes. To syn Hermiony i Rona dostaje go w spadku, po wujku. Już teraz pomaga mi bardzo dużo.
Nadeszła wojna, a razem z nią ból i strach. Codziennie bałem się o Freda.
Straciłem ucho. To on wtdy siedział cały dzień i noc obok mnie. Widziałem jak płakał. To bolało bardziej niż rana zadana przez Snape'a.
Próbowałem go rozśmieszyć. To były ciężkie czasy, a nadchodziły jeszcze cięższe.
Znów znaleźliśmy się w Hogwardzie. Nie opuszczałem go na krok. Staliśmy na wierzy astronomicznej i patrzyliśmy na zbliżających się śmierciożerców.
- Dobrze się czujesz, Freddie?- spytałem.
- tak- złapał mnie za rękę.
- ja też.- odpowiedziałem i odwzajemniłem uścisk.
Patrzyliśmy na tłum śmierciożerców za zaklęcia profesor McGonagall. Otarłem pojedyńczą łzę, miałem złe przeczucia.
Zeszliśmy do reszty. Przytuliłem każdego członka rodziny. Nie wiedziałem, z którym przyjdzie mi się żegnać na zawsze. Nie chciałem tego, ale wojna domagała się ofiary.
Śmierciożercy przedostali się do Hogwardu. Zaczęła się walka. Strzelałem na oślep, byleby nie trafić w rudą czuprynę, no ewentualnie jeszcze w Harrego lub Hermiony.
Zgubiłem gdzieś Freda. Nie było czasu go szukać. Trzymałem się nadziei, że żyje.
Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać pozwolił na odnaleźć poległych. Wtedy zacząłem szukać Freda. Znalazłem go przy Pokoju Życzeń. Fala wspomnień. Pierwsze ucieczki nocą. Łzy utrudniły mi widoczność. Leżał w gruzie kamieni. Po czole ciekła mu stróżka krwi. Podbiegłem do niego, wykopałem go. Płakałem nad ciałem martwego brata. Schyliłem się i wargami musnąłem jego. Nie było stać mnie na nic więcej. Dopiero po chwili zrozumiałem co zrobiłem. Rozejrzałem się i na szczęście nikogo nie zauważyłem. Tuliłem Freda do piersi.
- Wszystko w porządku, Freddie? Wszystko w porządku?- płakałem. W takiej sytuacji znalazł mnie ojciec.
- Goerge.- dotknął mojego ramienia.
- NIE DOTYKAJ MNIE!- wydarłem się z całych chwil i zrzuciłem rękę ojca.
- Goerge. Ciii...- zanucił spokojnie. Znów położył rękę na moim ramieniu, ale ja jej już nie strąciłem. Płakałem głośno z całych sił. Nie odmówiłem kiedy ojciec zabrał Freda z moich ramion. Szedłem za nim nie przestając płakać. Czułem jak Bill kładzie swoją rękę na moich plecach, a Ginny łapie mnie za rękę. Położyliśmy Freda w wielkiej sali. Siedziałem przy nim i płakałem. Straciłem nie tylko miłość, ale również najbliższą mi osobę, brata.
Od tego momentu minęło sześdziesiąt lat. A wspomienia nadal pali mnie żywym ogniem. Śmiech nie brzmi tak samo kiedy nie ma przy mnie Freda.
Jako jedyny członek rodziny nie ożeniłem się. Po śmierci ojca zostałem z matką w domu. Wiek czyni swoje i moja rodzicielka nie ma już tak dobrego wzroku i słuchu. Od niedawna muszę pomagać jej w tak prostych czynnościach jak kąpiel czy ubranie się.
Kiedy pewnego lipcowego ranka wróciłem z zakupów zastałem matkę siedzącą na fotelu i patrzącą na ściane. Spojrzała na mnie.
- Fred?- spytała, a moje serce pękło.
- I ty kobieto śmiesz nazywać sie naszą matką?- w oczach stanęły mi łzy.
- Przepraszam, George.- uśmiechnęła się smutno.
- Żartuję, jestem Fred.- odpowiedziałem przez łzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz