music

sobota, 6 lutego 2016

Rozdział 2. You’ll be alright

 Otwieram oczy i widzę wszechogarniającą ciemność. Ocieram kropelki potu z szyi i czoła. Miałam okropny sen. 
 Siedzę w salonie wspólnym Gryfonów. Oprócz mnie nie ma żywej duszy. Gdzie się wszyscy podziali? Nie przejmuję się tym. W rękach mam mugolską książkę, pamiątkę po rodzicach. Patrzę na szarą okładkę i palcami przejeżdżam po tytule. Jestem szczęśliwa, ale moje szczęścia nie trwa długo. Otwieram książkę na pierwszej stronie. Żołądek mi się kurczy. Nie ma pierwszej strony, która powinna być dedykowana moim rodzicom.  Tuż przy uchu słyszę śmiech, który przyprawia mnie o ciarki. Postać jest za mną, ale nie muszę się odwracać i bez tego wiem, że ten wysoki, zimny ton należy do Voldemorta. Drżę z obrzydzenia. Robię krok do przodu i odwracam się w jego stronę. Podnosi Czarną Różdżkę na mnie. Nie mam przy sobie rzadnej broni. Upadam pod wpływem jego zaklęcia; leżę na drewnianej podłodze. W pamięci mam obraz sceny z Dworca Malfoy'ów. Prawie czuję oddech Bellatrix, a w zasadzie czuję coś innego; ktoś kopie mnie w brzuch. W oczach zebrały mi się łzy, widzę czarne plamy. Resztkami świadomości zerkam na postać, która mnie uderzyła; rozpoznaję Malfoya
- Szlama!- krzyczy wściekle, tak dobrze znanym mi głosem.
Nie jestem już w pokoju wspólnym Gryfonów, tylko na Dworze Malfoy'ów. Słyszę najgorszy ze wszystkich możliwych dźwięków, najstraszniejszy, nie ważę się otworzyć oczu. Bellatrix śmieje się piskliwym szaleńczym głosem. 
-Błagaj o litość, szlamo!- syczy mi do ucha ochrypłym głosem. Krzyczę, brzmi to jak jęk przegranego, tylko o wiele głośniejszy. Jeszcze przez chwilę krzyk odbija się od ścian, a potem Bellatrix śmieje się bezlitosnym głosem. Jest bliżej niż powinna. Sięga po moją rękę, chce TO powtórzyć. Krzyczę jeszcze głośniej i próbuję się uwolnić, wydaje się, że to jedyny normalny dźwięk.
 Wchodzę do łazienki i patrzę w swoje odbicie. Szloch wyrywa mi się z gardła. Odwracam się, nie potrafię patrzeć na siebie w takim stanie. Łzy wyznaczają swoją własną drogę po moich rozgrzanych policzkach. Słone łzy upokorzenia. Wiem, że koszmar się już skończył, ale to nadal we mnie siedzi. Podwijam rękaw bluzki. Patrzę na wewnętrzną stronę ręki. Tutaj Bellatrix zostawiła po sobie ślad. Policzki przybrały mi barwę krwistej czerwieni; chciała mnie upokorzyć i jej się to udało, ale obiecałam sobie, że już nigdy nie dam jej satysfakcji z mojej słabości. Szlama- niemalże słyszę jej wściekły ton rozbrzmiewający tuż przy moim uchu. Łzy, które zdążyły mi się zebrać w oczach znalazły drogę ujścia i schłodziły moje wypieki. Wstaję i otwieram okno. Chłodne marcowe powietrze uderza mnie w twarz. Samopoczucie mi się poprawia, gdy patrzę na hogwardzkie błonia. W świetle książyca kilka sów leci po niebie. Są jedyną ozdobą tej bezchmurnej nocy, nie licząc gwiazd oczywiście. Tata zawsze mówił o gwiazdach jako o drogowskazach. 
- Jeśli kiedykolwiek nocą się zgubisz, kochanie, spójrz na gwiazdy, one wskażą ci drogę do domu.- mówi.
- Nawet jeśli będziemy daleko od domu?- pytam.
- To my jesteśmy domem. Dom jest tam gdzie twoje serce.
Wtedy jeszcze tego nie rozumiałam. Tęsknię za tymi chwilami kiedy razem z rodzicami wyjeżdżaliśmy. Teraz mieszkają gdzieś w Austrii. Obiecałam sobie, że po zakończeniu Hogwartu ich odnajdę.
Bezchmurne niebo pokryte było niezliczoną liczbą gwiazd. Tutaj jest mój dom, do końca czerwca. 
- Hermiona?- Ginny stoi w drzwiach ubrana w krótkie szare spodenki i pomarańczową bluzkę na ramiączka. Rude włosy ma rozczochrane, musiała przed chwilą wstać.- Czy...?- wacha się, patrzy na mój podwinięty rękaw. Ginny blednie na twarzy, podbiega do mnie i przytula. Wie co się stało. Od początku roku, przynajmniej raz w miesiącu to się powtarza.
Tak prosta czynność jak przytulenie, była tym czego potrzebowałam. Potrzebowałam wiedzieć, że nie jestem sama. Nie czułam samotności, dopóki nie przyszła Ginny i nie uświadomiła mi tego. Nieświadomie najmłodsza latorośl Weasleyów zawsze wiedziała czego mi potrzeba.
Przyjaźń z nią była jak zabawa na karuzeli. Kiedy przestajesz się kręcić kręci ci się w głowie, a kiedy to przejdzie masz ochotę wrócić tam i znów się kręcić. To chyba najlepsze porównanie. Ginny jest najbardziej szaloną osobą jaką znam. Ale to nie znaczy, że nie potrafiła zwolnić, kiedy trzeba jest poważna. 
- Dziękuję- szepczę wąchając zapach wanili, jej szamponu.
- Hermiona- wzdycha jeszcze mocniej mnie przytulając.
- Już wszystko w porządku.- odpowiadam, ale obie wiemy, że kłamię.
- Jest trzecia w nocy, chyba powinnyśmy znów się położyć, mamy szczęście, że dziś jest środa.
Znów kładę się do łóżka i patrzę w sufit, wkońcu zasypiam. 




Wstaję pół godziny przed pierwszą lekcją. Idę wziąć prysznic. Ubrany jak zwykle zakładam sweter. Patrzę na swoje odbicie w lustrze i jestem zadowolony. 
Zabieram swoją torbę i wychodzę. W Pokoju Wspólnym spotykam Blaise'a siedziącego na kanapie, obok niego Pansy. Ignoruję ukłucie zazdrości i podchodzę do nich.
Pansy była moją pierwszą dziewczyną. Wszystko zaczęło się w pierwszej klasie. Zaproponowałem jej żebyśmy zostali parą, zgodziła się. Chodziliśmy razem wszędzie; przytulaliśmy się, a raz nawet doszło do pocałunku. Myślałem, że oboje czujemy się z tym dobrze, myliłem się. Pewnego słonecznego dnia Pansy zabrała mnie nad jezioro. Oświadczyła, że chce się ze mną jedynie przyjaźnić. Zgodziłem się. Udawałem, że wszystko jest w porządku. Do początku drugiej klasy z nikim się nie spotykałem. Dalej podkochiwałem się w Pansy. Na drugim roku wokół mnie zaczęło się kręcić więcej dziewczyn, a ja postanowiłem to wykorzystać. Tak zostało do szóstego roku. Pierwszy raz przez moje łóżko w czwartej klasie przewinęła się Astoria, potem było ich jeszcze sporo. Nie wiem dokładnie ile, po dziesiątej przestałem liczyć. Wracając do szóstego roku, wtedy znów w moim życiu pojawiła się Pansy. Nie to, że wcześniej jej nie było. Zawsze była jako przyjaciółka. Dała mi do zrozumienia, że mamy szanse, a ja na nic więcej nie czakałem. Rzuciłem wszystko po to byśmy mogli być razem. Przez całą szóstą klasę byliśmy razem, a ja byłem najszczęśliwszym chłopakiem w Hogwarcieie. W połowie wakacji zerwała ze mną przez sowę. Mieliśmy zostać tylko przyjaciółmi. Więc zostaliśmy tylko przyjaciółmi.
Wszystko zawsze było po jej myśli. To jednak nie zmieniało faktu, że niezręcznie było nam w swoim towarzystwie. Pansy zdawała sobie sprawę, że coś do niej czuję. Byłem zazdrosny o każdego, nawet o mojego najlepszego przyjaciela. 
- Czekacie na mnie?- pytam drwiąco.
- Nie, czekamy na Weasley'a, ale w sumie ty też możesz być- wzrusza ramionami Blaise ze swoim firmowym, ślizgońskim uśmieszkiem.
- No wiesz! Ja bym w sumie mogła jeszcze poczekać.- Pansy uśmiecha się wyzywająco. 
- To czekaj, nikt ci nie zabrania.- zachęcam ją, wydaje mi się, że za mocno, wręcz oskarżycielsko. Widzę wachanie w jej oczach.
- Idzemy?- Blaise przerywa krępującą ciszę, w której moje szare tęczówki walczą o uwagę piwnych oczu Pansy.
Szliśmy tą trasą co każdego dnia. Najpierw Wielka Sala, później Zielarstwo.
- Nie wiem jak wy, ale mi się specjalnie nie chce iść na zielarstwo.- wzdycha Blaise. 
- Mi też. Myślisz, że pani Chwast nie obrazi się, za opuszczenie jej godziny?- pytam już przygotowując plan tego co zrobię gdy wrócę do pokoju.
- Nie. Niby czemu?- pyta ironicznie- Napewno się nie obrazi!
- Róbcie jak chcecie, ja idę na lekcje. W tym roku zależy mi na ocenach.
Blaise zatrzymał się w pół kroku i spojrzał na nią jak na wariatkę.
- Oszalałaś? Znalazłaś sobie nowy wzór do naśladowania? Czy to Panna-Wszystko-Wiem-Wszystkich-Wkurzam-Granger cię zainspirowała?
- Idioto, to ostatni rok, a ja mam jakieś większe ambicje niż skończyć jako bogata bezrobotna.
- Mi tam taka opcja pasuje- wzrusza ramionami.
Między nami panuje cisza, ale mi to nie przeszkadza. Pansy zmieniła się. Wygląda na zmęczoną. Większość czasu spędza na nauce. Pod oczami ma worki i już się nie maluje. Tak wiele się zmieniło od wakacji, skąd u niej ta zmiana?
Siadamy przy naszym stole. Po śniadaniu żegnamy się z Pansy i ruszamy w stronę Pokoju Wspólnego. 
Dawno nie opuszczałem godzin. 






Budzi mnie szturchanie w ramię, tuż nad twarzą widzę rudę włosy i promienny uśmiech. 
- Za pięć minut zaczynają ci się lekcje- uprzedza mnie.
Wstaję natychmiast i w pośpiechu się szykuję. Ginny śmieje się pod nosem, zapewne z mojej fryzury. Czuję jak włosy splątały mi się wokół twarzy.
- To znaczy pięć minut i...- udaje, że patrzy na zegarek.- praktycznie dwie godziny. Za pięć minut rozpoczyna się pierwsza lekcja, na szczęście nie nasza. 
Biegnę z wyciągniętymi rękami w jej kierunku. Zdążyłam związać włosy w kucyk i wybiegłam za nią w mojej śmiesznej piżamie: krótkich spodenkach i bluzce na długi rękaw. W każdej okoliczności próbowałam zakryć ręcę. Biegłam za nią rzucając w jej kierunku mnóstwo brzydkich słów. Wybiegłyśmy z Domu Lwa. Po drodzę usłyszałyśmy jak Gruba Dama bierze głębszy oddech, zdziwiona naszym zachowaniem. 
- Och Giny, niech ja tylko cię dorwę! 
Usłyszałam znajomy głos, który się śmiał. Odwróciłam się i zobaczyłam kogoś, kogo wolałabym nie widzieć.
Malfoy stał jak wryty z uniesioną brwią. Obok niego Zabini skupiony był na Ginny. Gwizdnął cicho na widok jej skąpej bluzki. Spłonęłam krwistym rumieńcem. Ginny również. Uciekłam do pokoju najszybciej jak się dało.
Chwilę później Ginny mnie dogoniła. 
Trzaskamy drzwi i wybuchamy śmiechem.
- Widziałaś minę Zabiniego!- bardziej stwierdzam niż pytam.
- Nawet nic nie mów! Dobrze widziałam minę Malfoya, zaniemówił!- zaśmiała się, a dźwięk brzmiał jak dzwoneczki przyczepione do drzwi. Był tak zaraźliwy, że zawtórowałam jej. Cała złość minęła szybciej niż się pojawiła.
Wykonałyśmy typowe dla nas poranne czyności i zeszłyśmy do Wielkiej Sali na śniadanie.
Harry, Ron i Neville już siedzą i jedzą. Harry kiełbaski, Ron pudding, a Neville kończył sok dyniowy. Na przeciwko Rona, siedział Neville, a dwa miejsca dalej siedziała Lavender i co chwilę zerkała na Rona razem z Parvati. Usiadłam obok Nevilla, naprzeciwko Harrego. Obok niego miejsce zajęła Ginny. Pocałowała go. Poczułam na sobie czyjś wzrok, ze strony Ślizgonów. Spojrzałam tam. Zabini skupiony był na Ginny całującej wzrok, nie wiem czemu wydawało mi się, że ktoś na mnie patrzy.
Za chwilę zaczną się Eliksiry. Godzinna udręka u starego Snape'a. 
Wstaję i idę w stronę drzwi.
- Hermiona!- zaczepia mnie Ron, wstaje i podchodzi do mnie.- Gdzie idziesz?- pyta.
- Do pokoju.- odpowiadam.
- Pójdę z tobą.- kiwam przytakująco głową i wychodzimy.
Przy drzwiach kładzie swoją rękę na moje ramię. Czuję wzrok na swoich plecach. Za drzwiami Ron zdejmuje rękę.
- Przepraszam- wzdycha. Od kiedy w szóstej klasie Ron zaczął kręcić z Lavender nasza znajomość uległa oziębieniu.
- Wporządku.- wzruszam ramionami, nakładam maskę obojętności. Nie jest w porządku.
W milczeniu udaliśmy się do Pokoju Wspólnego.
- Hermiono?- patrzy na mnie, a ja mruczę w odpowiedzi, by kontynuował.- Jak myślisz czy między nami są jeszcze jakieś szanse?- pyta, a ja wytrzeszczam oczy.
- Na co szanse, Ronaldzie?- pytam uprzejmie w nadziei, że nie mówi o tym o czym myślę. Chciałabym, ale zbyt bardzo się boję.
- Na przyjaźń między nami.- odpowiada, a ja czuję ulgę i rozczarowanie.
Zabieram swoją torbę i w milczeniu idę z Ronem do lochów. 
- Tak.- odpowiadam wkońcu.
- Co tak?- pyta wyraźnie zmieszany.
- Możemy przyjaźnić się tak jak wcześniej.- Stoimy już praktycznie pod drzwiami sali. Ron czerwieni się. Patrz na mnie zadowolony. Unosi mnie, a ja piszczę. Kręci się ze mną w kółko.
- Przestań, Ron!- śmieję się. Znów czuję na sobie czyjś wzrok. Poprawiam sweterek i rozglądam się. Większość osób nie zwraca na nas uwagi. Oprócz Harrego, Ginny i Nevilla. Przekręciłam głowę na Lavender. Patrzyła na mnie niezadowolonym wzrokiem. Podeszłam do przyjaciół z Ronem.
- Znowu razem?- pyta rozbawiony Neville.
- Znowu przyjaciele.- przytulam się do Rona. Neville trochę się zmieszał swoim niewłaściwym pytaniem.
Chwilę później do klasy wszedł Snape, a Gryfoni i Ślizgoni za nim. Kiedy wszyscy zajęli swoje miejsca były ślizgon zaczął:
- Tak więc jesteście już w siódmej klasie. Niedługo będziecie zaliczać OWUTemy. Będziemy powtarzać to co już przerabialiśmy.- przejechał lodowatym wzrokiem po klasie.
- Dzisiaj eliksir słodkiego snu.- uczniowie patrzą wyczekująco.- Do roboty!- warczy.
Pośpiesznie idę po potrzebne składniki. 
Zgodnie z postępuję zgodnie z przepisem, a Harry i Ron przyglądają mi się i podają potrzebne składniki.
Kończymy jako jedni z pierwszych. Snape niechętnie daje nam zadowalający, choć jestem pewna, że praca zasługuje na wybitny. 
Pod koniec lekcji, tylko Neville z Ginny i Seamusem męczą się nad eliksirem. Wkońcu kończą a uczniowie wychodzą. 
- Ej, Hermiona?- zaczepia mnie Harry. 
- Tak?- pytam.
- Chyba zapomniałaś torby.- śmieje się. Oczy przypominają mi spotki.
Bięgnę w stronę klasy, ale wpadam na kogoś wysokiego.


~*~*~

I o to rozdział 2. Zostawcie coś po sobie, np. komentarz c:

1 komentarz:

  1. Opowiadanie zaczyna się ciekawie.. Nie do końca lubię taką narrację, ale nie przeszkadza mi to w czytaniu ;) Czekam na następny rozdział :)
    http://crazy-in-love-dramione.blogspot.com/
    Pozdrawiam #Hedwiga

    OdpowiedzUsuń