music

sobota, 28 listopada 2015

Slily: Nie wszyscy ślizgoni nie zaznali miłości



Zabierzcie mnie stąd. Jak najdalej. Zaprowadzcie mnie w ramiona śmierci.
Jestem chory, bo pokochałem szlame. Nie czuje się już człowiekiem.
Gdzie są moje ludzkie uczucia? One nigdy nie istniały.
Pokażcie mi jak żyć z tą miłością, której smak poznałem.
 Jej imie to zakazany owoc.
Skarzona krew płynie w jej żyłach, wcale mi to nie przeszkadza.
 Wstyd mi. Pokochałem szlame, pięną młodą kobiete.
To z nią chce mieć potomstwo.

Zabierzcie mnie stąd. Jak najdalej. Zaprowadźcie mnie w ramiona śmierci.
 Udowodniłem, że też mam uczucia, wstyd mi.
 Jestem chory, ale to miłość. Szaleńcza choroba.

Chce codziennie budzić się i widzieć jej uśmiech.
 Chcę móc mówić jej Kocham Cię, bez zmartwień o jutro.
To dobra dziewczyna skazana na śmierć. Zła krew płynie w jej żyłach.
 Chorobą jest ją kochać.

Nigdy nie widziałem by ktoś mógł tak na mnie patrzeć.
Wiem, że nasze uczucia są odwzajemnione. Nie jestem jedynym jej adoratorem.
To piękna kobieta i do tego mądra.

Jest skarzona, jej nieczysta krew może poplamić moje ubranie,
 a jednak nie przeszkadza mi to. Jej uśmiech wynagradza wszystko.
Nie mogę mieć nadziei, że kiedyś będziemy razem. Nie jestem jedyny.
 Ta szlama jest moją miłością. Nadzieja jest niemożliwa.
 Skazani na smutne spojrzenia. Sam jej widok daje nadzieje. Matko, co ja zrobiłem?

Zabierzcie mnie stąd. Jak najdalej. Zaprowadźcie w ramiona śmierci.
Moje miejsce jest przy niej. Wie, że jestem chory.
Przy niej czuję się dobrym człowiekiem. Tylko ona mi pomaga.
Chcę oglądać z nią gwiazdy. Proszę powiedzcie, że czuje to samo.

Moja miłość umarła, taki los spotyka szlamy.
Zabierzcie mnie stąd.
 Po nocach słyszę jej krzyk, gdy błagała o litość syna.
 Jak najdalej, on nadal żyje.
 Zaprowadźcie mnie w ramiona śmierci, ma oczy swojej matki.
Skazany do końca dni patrzyć w oczy swojej miłości. Skazany na miłość.
Dla niej poświęce wszystko. Ona sprawiła, że jestem człowiekiem, choć się nim nie czuję.
 Moja miłość miała piękny uśmiech.
Zabierzcie mnie stąd w ramiona śmierci. Do Lilien. Do mojej Lily.
Nadziei na niemożliwe, przez całe życie mi towarzyszyłaś.





piątek, 27 listopada 2015

Voltrix: Ignorancja

Bellatrix stała przed lustrem, poprawiła włosy. Rzuciła ostatnie spojrzenie na swoje odbicie i ruszyła w stronę salonu Mallfoyów.
Na swoim krześle przy stole siedział Czarny Pan. Bawił się różdżką Harrego Pottera, chłopca, który nie przeżył drugiego z nim starcia. Głowę zaprzątały mu różne myśli. Wszystkie horkruksy zostały uśmiercone, był śmiertelny. Jego ludzie już zaczęli opanowywać Europę. Za parę tygodni powinni wygrać.
Bellatrix stała w drzwiach i posłusznie czekała na reakcje swojego Pana, on jednak zdawał się jej nie zauważać. Kobieta czekała cierpliwie, a Ten Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać przemówił:
- Mówiłaś, że masz mi coś ważnego do powiedzenia, Bellatrix. Mów...
- Panie... Twoja potęga w kraju rośnie. Każdy kto się tobie sprzeciwi zostaje uśmiercony- wzięła oddech i dodała w myślach ,,Kocham cię", wiedziała, że Czarny Pan czyta w jej myślach- W kraju nie ma ani jednej szlamy...
- Zamilcz- powiedział łagodnie. Po raz pierwszy odkąd weszła spojrzał na nią.- Czyż Severus nie jest dla nas najlepszym dowodem, iż miłość jest słabością, Bellatrix?- zapytał, a jego oczy wyglądały jakby współczuł jej tej parszywej choroby jaką jest miłość.
- Ale panie!- kobieta czuła jak jej policzki lekko różowieją.
- Odpuść sobie te słabe uczucia. Władza jest potęgą. Pomóż mi ją zdobyć, a zostaniesz sowicie wynagrodzona. Przemyśl to Bellatrix, a teraz wyjdź.
Kobieta posłusznie wykonała rozkaz. Czarny Pan znów pomyślał o chłopcu, który już nie żył. Potterowi udało się go uśmiertelnić. Nic nie mogło go już obronić przed śmiercią. Musiał znaleźć coś co utrzyma go przy życiu.

***
- Czarodzieje! Ostrzegałem was, że każdy bunt będzie surowo karany. Nie chciałem przelewać cennej krwi, ale wasze zachowanie domaga się kary.- Czarny Pan stał przed gromadą kilkuset osób ustawionych w rzędach.- Co dziesiąty wystąp!- rozkazał, a czarodzieje posłusznie wykonali polecenie. Czarny Pan podszedł do nich bliżej i odliczał- 1,2,3... 4,5,6... 7,8,9... 10!- powiedział jakby sam się tego nie spodziewał- Avada Kadavra!
Był w trzecim rzędzie, już miał wymówić zaklęcie uśmiercające, kiedy jakiś młody mężczyzna krzyknął:
- Zostaw Lunę!- Był to Neville Longbottom. Jego rodziców torturowała Bellatrix.- Avada...-liczyły się sekundy. Nikt się tego nie spodziewał, Czarny Pan przez moment poczuł strach, ale Bellatrix wskoczyła między swoją miłość, a zaklęcie.- ... Kadavra!
Voldemort uniósł brwi.
- Ty? Próbowałeś zabić mnie?- zadrwił- Lorda Voldemorta, władcę śmierci? Crucio!
Neville zaczął krzyczeć tak przeraźliwie, że Lunie łzy zaczęły spływać po policzkach. Nie była jedyną osobą, która płakała, Narcyza Malfoy straciła właśnie siostrę.
W głębi serca Czarny Pan poczuł żal, Bellatrix była dobrym śmierciożercą. Była kolejnym dowodem, że miłość jest słabością.



poniedziałek, 16 listopada 2015

Harmione: Tego nie da sie naprawić


''Najbardziej odczujesz brak jakiejś osoby,
 kiedy będziesz siedział obok niej i będziesz wiedział,
 że ona nigdy nie będzie twoja.''
''Miłość nie daje i nigdy nie dawała szczęścia.
 Wręcz przeciwnie, zawsze jest niepokojem, polem bitwy,
 ciągiem bezsennych nocy, podczas których zadajemy
 sobie mnóstwo pytań, dręczą nas wątpliwości. 
 Na prawdziwą miłość składa się ekstaza i udręka.''


Hermiona spojrzała głęboko w oczy swojego przyjaciela. Znali się już sześć lat. To było nie wiarygodne jak bardzo zmienili się od tego czasu. 
Poklepał ją po plecach i powiedział te proste słowa "będzie lepiej". W jego ustach brzmiały kojącą, jak obietnica. Przez moment w głowie pobrzmiewał dziewczynie jego głos. Był taki aksamitny. Otulał ją. Siedzieli na schodach. Dokładnie w tym samym miejscu dziesięć minut temu pokłóciła się z Ronem. Zaczęło się od tego, że rudowłosy chłopiec przytulił się na powitanie z Lavender Brown. Każdy kto nie był ślepy widział, że dziewczynie podoba się Ron. Gdy Hermiona powiedziała mu swoje zdanie na ten temat, wytknął jej czwarty rok, kiedy zaczęła się spotykać z Wiktorem Krumem. Tak to się zaczęło. Mówili o sobie bolesne kłamstwa. Skończyło się to tak, że na schodach pojawił się Harry, Ginny, Neville i Luna, a Hermiona spoliczkowała Rona, który cały czerwony zostawił ją wśród przyjaciół. Ginny jako pierwsza się otrząsnęła. Przytuliła Hermionę i obiecała, że pogada z Ronem. Neville powiedział, że wystarczy tylko jedno jej słowo, a pobije Wesleya. Jego wypowiedz pokrzepiła ją na duchu, ale wyraźnie powiedziała mu, że nie trzeba. Luna powiedziała jedną ze swoich intrygujących ciekawostek, która sprawiła, że się uśmiechnęła. Po paru minutach wszyscy się rozeszli. Ginny poszła pogadać z Ronem, a Neville i Luna poszli na swoje lekcje. Choć Hermiona i Harry mieli teraz eliksiry postanowili nie iść na lekcje.
- Hermiono... Ron nie może być takim idiotą!- Dziewczyna nie wytrzymała tego dłużej. Rozpłakała się, a Harry przytulił ją. Siedzieli tak wtuleni w siebie, póki Hermiona nie odsunęła się od niego. Patrzyli sobie w oczy. Ich spojrzenia pełne były żalu i miłości . Toneli w swoich oczach. Były coraz bliżej siebie. Hermiona patrzyła w zielone oczy pełna nadziei. Harry patrzył w jej brązowe pełny miłości. Już po chwili zaczęli się całować. Całowali się tak, jakby miał się skończyć świat. Nie istniało nic oprócz ich ust. Oderwali się od siebie, gdy zabrakło im tchu.
- Kocham Cię- szepnął, a ona odpowiedziała mu tym samym.
 Poszli na następną lekcję. Pod salą do transmutacji stał Ron cały czerwony. Gdy tylko zauważył Hermionę podbiegł do niej. Przepraszał ją gorliwie. Biedna dziewczyna nie potrafiła mu nie wybaczyć. Przytulił ją wniebowzięty. Harry patrzył na nich z uśmiechem. Czuł się jednak bardzo nie swojo, jakby zdradził przyjaciela. Całował jego dziewczynę, swoją miłość. 
Mijały dni. Hermiona chodziła znów za rękę z Ronem. Lavender chodziła nachmurzona, a Harry przygnębiony. Oczywiście tłumaczył swoje samopoczucie brzydką pogodą i nawałem prac domowych, co nie było do końca kłamstwem. Nauczyciele dużo od nich wymagali, a pogoda zostawiała wiele do życzenia. Nie minął tydzień gdy Hermiona i Harry zostali sami.
- Harry...- nie patrzył jej w oczy. Czuł się okropnie- Spójrz na mnie, Harry.- zmusił się by spojrzeć te brązowe oczy, które tak kochał- Ten pocałunek...
- Wiem. To była pomyłka. Nie powinniśmy. Ja nie powinienem...- miłość do niej umocniła się z pocałunkiem. Cierpiał.
- Nie, Harry! To nie tak... To znaczy nie powinniśmy się całować, ale to nie była pomyłka- serce zabiło mu mocniej.- Bo ja nie wiem... Między nami coś się zmieniło... Zależy mi na tobie...
- Mi na tobie też... Hermiono... ja cię kocham... 
Podeszła do niego bliżej. Poczuł jak robi mu się gorąco. Znów poczuł jej słodkie wargi. Przez krótki moment był naprawdę szczęśliwy. Po chwili doszły do tego wyrzuty sumienia. Ron... Nie chciał tego przerywać. Zanurzył ręce w jej słodko pachnących włosach. Otworzył oczy. Wszystko było by dobrze gdyby nie to, że zauważył Rona, stał i patrzył na nich z otwarta buzią cały czerwony na twarzy. Błyskawicznie odsunął się od Hermiony. Posłała mu zdziwone spojrzenie, coś w jego minie kazało jej się odwrócić. Poczerwieniała tylko gdy to zrobiła.
- Ron...-szepnęła. Rudowłosy chłopiec już rzucił się na Harrego. Hermiona szybko użyła zaklęcia tarczy nim doszło do poważniejszych zdarzeń.- Ron!- krzyknęła zarumieniona. Ron zaczął krzyczeć, że ich nienawidzi, Hermiona płakała, a Harry patrzył na niego gniewnie. Ron uciekł do swojego pokoju, który dzielił z Harrym i Nevillem. Zielonooki wiedział, że kolega nie wpuści go dziś do dorminotrium. Pogodził się z myślą spania na kanapie. Hermiona zapłakana uciekła zapewne do biblioteki. Harry nie wiedział co ze sobą zrobić. Na błoniach padał deszcz. Chętnie polatałby na błyskawicy, gdyby nie to, że musiałby spotkać się z Ronem, a na to nie miał ochoty. Jednak wyszedł. Chodził skrajem zakazanego lasu dopóki się nie ściemniło. Cały przemoknął. Miał wrażenie, że stracił przyjaciela i miłość. Miał wrażenie, że Hermiona darzy go podobnym uczuciem. Tak to nie całowała by go, chyba.
W pokoju wspólnym gryfonów nikogo już nie było. Ułożył się wygodnie na kanapie. Nie wiedział kiedy zasnął.
- Harry... Harry...- słyszał cichy głos Hermiony. Ktoś szturchał go w lewe ramie.-Harry obudź się!- szepnęła stanowczo. Czarnowłosy otworzył oczy. Zapomniał zdjąć okulary przed snem dzięki czemu widział ją wyraźnie. Jedynym źródłem światła był ogień w kominku- Musimy pogadać- szepnęła. Harry wstał i usiadł na fotelu, a Hermiona obok niego.
-Zależy mi na tobie... Naprawdę. Tylko Ron... wiesz jaki on jest. 
- Mi na tobie też... Co chcesz z tym zrobić?
- Ja i on... To już nie ma szans. Zbyt łatwo się ranimy. Kocham go- Harry poczuł gule w gardle, o nim zawsze mówiła, że jej zależy...- jak brata- poczuł się trochę lepiej choć to wszystko wyglądało beznadziejnie- Spróbujemy się przyjaźnić. Ale nie wierzę w to, że nasza przyjaźń byłaby możliwa gdybym ja i ty...
- Rozumiem- powiedział i poczuł się gorzej. Wiedział do czego zmierza.- Zostaniemy tylko przyjaciółmi?
- Taak- spojrzała na niego z bólem. 
Minęło kilka dni. Pogodzili się z Ronem. Ron dziwnie zachowywał się wobec Hermiony. Jednego dnia był obojętnie uprzejmy, a innego był wobec niej niesamowicie wredny. Zawsze gdy Harry stawał w jej obronie zarzucał mu, że się z nią całował. Hermiona i Harry nie byli wstanie się dotknąć. Za bardzo ich ciała tęskniły za sobą. Możliwe, że nie potrafiliby się od siebie oderwać. Pozostawały tylko tęskniące spojrzenia miłości, która nigdy nie miała szansy zaistnieć choć uczucia były oczywiste. Przyjaźń już nigdy nie była taka sama, kiedy została odrzuconą miłością. Tego nie da sie już naprawić.



niedziela, 15 listopada 2015

Romonie: Give me love


"Nasza his­to­ria składa się z trzech części:
 początku, środ­ka i końca. I choć w ten sposób
 roz­wi­ja się każda his­to­ria, na­dal nie mogę uwie­rzyć,
 że nasza nie będzie trwała wiecznie. "

"Praw­dzi­wa miłość oz­nacza, że za­leży ci na szczęściu
 dru­giego człowieka bar­dziej niż na włas­nym,
 bez względu na to, przed ja­kimi bo­les­ny­mi wy­bora­mi stajesz. "

Szeptał jej do ucha jak bardzo ją kocha. Gładził jej włosy. Przytulał jej twarz do swojej piersi. Ona cicho łkała w jego bluzkę. Oboje wiedzieli, że nadchodzi ich koniec. Chcieli spędzić te ostatnie chwile we własnych ramionach. Chciała oddać mu swoją miłość, by czuł jak bardzo go kocha każdym milimetrem ciała. On chciał jej przekazać jak ważną dla niego jest osobą na tym całym pieprzonym świecie. Byli w stanie oddać za siebie życie.
-Ucieknijmy- szepnęła w przerwie między kolejnym szlochem.
-To nie możliwe- powiedział to co oboje wiedzieli. Nie było szans. Byli straceni. Jednak to oni wygrali, bo mieli siebie. Całe swoje szczęście w ramionach. Za niespełna dwadzieścia minut śmierciożercy mogą im te szczęście odebrać. Związek szlamy i zdrajcy krwi nie jest tolerowany.
Siedzieli na dworze Malfoy'ów w lochach. Siedzieli w jednym z najdalszych końców. Ich przyjaciel, Harry Potter, już dawno nie żył. Dobro przegrało. Nie było nikogo kto mógłby im pomóc. Mokrzy, brudni, zakrwawieni. Tyle poświęcili by teraz umrzeć. Czy Bóg jest sprawiedliwy? Dlaczego oni mają teraz umrzeć? Przecież byli zakochani. Miłość to potęga, która powinna ich obronić.
'Nie ważne co się stanie, proszę obiecaj mi jedno: jeśli naprawdę mnie kochasz zostań ze mną do końca' szepnął. Każdy głośniejszy dźwięk był zbyt niebezpieczny. Kiwnęła cicho głową. Ron chciał ją jakoś ocalić przed śmiercią, niestety nie miał zupełnie pomysłu jak to zrobić. Jakiego zaklęcia użyć by zapewnić jej bezpieczeństwo? Jak skoro nie miał różdżki? Chciał by oboje to przeżyli. Chciał ją kochać w jakimś bezpiecznym miejscu.
- Wychodźcie!- rozległ się oschły nieznoszący sprzeciwu głos. To Dracon Malfoy, ta okropna fretka zepsuła piękno chwili. Hermiona i Ron wstali i obejmując się wyszli. Śmierciożerca posłał im dumne spojrzenie jakby patrzył na jakiegoś karalucha. Weszli do wielkiego salonu Malfoy'ów. W tym samym miejscu jakieś cztery miesiące temu w tym miejscu, na tej podłodze Bellatrix torturowała Hermione. Dziewczyna odruchowo złapała się za rękę. Co zauważył Ron i mocniej ją przytulił.
-Kocham Cię- szepnął
-Jakie to urocze!- rozległ się głos Bellatrix i jej oklaski- szlama Granger i zdrajca krwi Wesley. Czarny Pan kazał was zabić- wysyczała radośnie ze swoim złośliwym uśmieszkiem.- Kto idzie na pierwszy ogień? Wesley? Granger? Jest ktoś chętny?- nie śpieszyła się by ich zabić. Chciała by jak najbardziej cierpieli przed śmiercią.- No dobrze najpierw poproszę miłośnika szlam!- Ron uścisnął mocniej, jakby pokrzepiająco, Hermionę i zrobił krok do przodu puszczając jej dłoń.
-Ron!- szepnęła, a łzy zaczęły spływać po jej brudnych policzkach zostawiając mokry ślad.
-Crucio!- wrzasnęła, a Ron upadł na podłogę. Salon wypełniły jego krzyki, mieszane razem z płaczem Hermiony i jej wołaniami 'Nie!'
Podbiegła do Bellatrix z chęcią jej zaatakowania. Niestety była ślizgonka była szybsza.
- Ty ohydna parszywa szlamo! Jak śmiesz! Crucio!- teraz Hermiona zaczęła krzyczeć,  a Ron błagał o litość.
- Zostaw ją! Proszę! Zrobię wszystko tylko zostaw ją pozwól jej uciec błagam. Zabij mnie, tylko pozwól jej uciec.- zaczął płakać. To był najwyraźniej ich koniec. Nie mieli szans by uciec. Musieli umrzeć. Odebrano im wszystko: różdżki, godność, nadzieję, a zaraz zabiorą im miłość. Może na tamtym świecie zaznają szczęścia bycia razem. Byli jak dwie połówki serca. Nie widzieli bez siebie życia. Bellatrix przestała rzucać na Hermionę zaklęcie cruciatusa.
- A co mi dasz w zamian jak ją zostawię?-  zapytała ze swoim bezlitosnym uśmieszkiem. Ron nie czekał ani chwili dłużej:
- Wszystko- wyznał. Kobieta zaczęła się śmiać, ale w tym śmiechu nie było ani krzty wesołości. Był to okrutny śmiech, który niszczył marzenia i szanse na przetrwanie
- Wszystko?- znów się roześmiała.
- Przestań!- powiedziała słabym głosem Hermiona. Wiedziała, że tylko jedno z nich ma szansę wyjść z tego żywe, albo oboje zginą. Bellatrix spojrzała na nią z wyższością, ale się nie odezwała- Już dość. Zabij mnie, ale zostaw go. Jest czystej krwi, tak cennej dla was. Nie marnujcie jej. Zabijcie mnie.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem- uśmiechnęła się podle. Ron zaczął krzyczeć, ale było już za późno- Avada Kadavra!
Hermiona, która jeszcze kilka sekund temu siedziała opierając się o łokcie upadła. Ron już leżał nad jej ciałem i płakał.
- Hermiono! Hermiono... Hermiono!- mówił jej imie jak jakąś litanię. Przytulał jej bezwładne ciało.- Hermiono... Hermiono...
- Draconie możesz go zaprowadzić do lochów. Spełnimy prośbę tej szlamy i go nie zabijemy. Będzie dobrym przykładem tego co dzieje się z czarodziejami kiedy zakochują się w szlamie.